Wracamy z Małym ze szkoły. Pierwsze jesienne liście kuszą, by je podnieść, Mały ogląda ze znawstwem.
- Trzeba je zasuszyć i zrobić zielnik- podpowiadam.
- Co to zielnik?
- Taka książka z zasuszonymi liśćmi czy kwiatami. Podpisujesz je i przyklejasz.
- Jak podpisujesz?
- Na przykład z jakiego drzewa. Mam notes, daj, włożymy między kartki, zasuszą się.- proponuję niebacznie.
Małemu pomysł podoba się ogromnie, w ciągu kilku minut notes pęcznieje niebezpiecznie. Mamy liście jesionu, brzozy, wierzby, a nawet dzikiego wina i ogórecznika.
- Już wystarczy- protestuję- No, chyba, że znajdziesz jeszcze jakiś liść wyjątkowy. To go schowamy do notesu.
Ku swej zgubie to powiedziałam. Jakbym swego dziecka nie znała...
- Mamo, ten jest wyjątkowy! Zielony w brązowe kropki!
- A ten brązowy, w zielone kropki! Wyjątkowy!
- Ten jest wyjątkowszy! Żółty w kremowe i trochę brązowego!
- Ten jaki mięciutki, wyjątkowy, prawda? Mogę ci masażyk zrobić...- pociera mnie po ręce.
- A ten ma żyłki takie fajne, wyjątkowy, prawda?
- Ten jest wojskowy! Taki jak żołnierze, maskuje się!- pokazuje liść w odcieniach moro.
- Ten ma taki dzióbek i ząbki!
- Patrz, jak oderwę ogonek, to jest serduszko! Bardzo wyjątkowy, prawda?- wciska mi liść, a ja szukam wolnej kartki w notesie... a Małemu już się ślepka śmieją na widok potężnej brzozy przy domu, pod którą aż się kłębi od wyjątkowo wyjątkowych liści...
Na szczęście doszlismy do domu.
Pisząc te słowa zerkam na stertę liści obok komputera. Myszkuje po podwórku i znosi mi nadal. Dla Małego każdy liśc jest wyjątkowy...
..a w ogóle pożegnalismy i odwieźliśmy na lotnisko ostatnich gości. Wschód słońca nad lotniskiem, gasnące, cytrynowe światła i jedna samotna gwiazda nad rudością. Nocna podróż do domu, koniec wakacji nieuchronny. Owinięta w szal, drzemię.
Żegnaj, lato.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że zostawisz ślad :)