Malinowy kordiał Maryli Cuthbert po raz pierwszy ujrzałam w Bala, na Maple Avenue, czyli ulicy Klonowej, gdzie znajduje się jedno z wielu muzeów Lucy Montgomery w Kanadzie. Wspaniała wolontariuszka, pani Linda Hutton, zaprezentowała nam wtedy nie tylko historię z ciastem i myszą, ale i ów legendarny kordiał.
Panią Lindę przypominam tu:
"Kiedy Ania powróciła z kuchni, Djana zapijała drugą szklankę soku, a zapraszana serdecznie przez Anię, nie wzbraniała się wypić i trzeciej. Sok był w istocie przepyszny.
— Najlepszy, jaki kiedykolwiek piłam —
twierdziła Djana. — O wiele lepszy od soku pani Linde, która przecież
tak bardzo chwali swoje wyroby śpiżarniane. Tamten ani się umywa do
waszego.
— Bardzo wierzę, że sok Maryli musi być lepszy
od soku pani Linde — rzekła Ania z głębokiem przekonaniem. — Maryla
jest świetną gospodynią."
Przepis na kordiał Maryli
Wersja tradycyjna, bez gotowania malin:
500g świeżych malin
1/3 szklanki soku z cytryny (można wycisnąć z 3 cytryn)
3 litry wrzątku
3 szklanki cukru
około 400 ml chłodnej wody
Maliny wsypujemy do słoja, wyciskamy cytryny, a następnie przelewamy sok przez sitko na maliny. Delikatnie wymieszać. W dużym garnku zagotować wodę, wsypać cukier, mieszać, aż się rozpuści i pogotować parę minut, by ładnie się ustabilizował. Zalewamy nasze maliny, studzimy i trzymamy słój w lodówce około 24 godziny. Wyciągamy miksturę z lodówki, przecieramy przez sito, aby usunąć pestki
( pestki wrzucam potem do dżemu, bardzo je lubię).
Dodajemy około 400 ml chłodnej wody do musu malinowego, aby wydobyć naturalne smaki i kolory. Mieszamy, przelewamy do buteleczki i voila! W tej formie sok trzeba zapasteryzować, jeśli chcemy go mieć na zimę, a jeśli zamierzamy wypić od razu, to trzymamy po prostu w lodówce;)
Wersja uwspółcześniona: to samo, ale zagotowujemy i dopiero przecieramy i odcedzamy:)
A co do soku? Oczywiście, jagodzianki.
Trzymam się przepisu Michała Korkosza, ale krócej leżakuję ciasto w lodówce. Też wyrasta powoli i ma urocze bąbelki powietrza przy rozwałkowywaniu:)
A w ogóle to już po Małgorzacie, a święta Małgorzata zapowiada środek lata. I jaka Małgorzatka, takie będzie pół latka. U nas było rześko, około 20 stopni, rano deszcz. Kiedy zbierałam ogórki, przmeoczyłam się w ogrodzie, ale lawendę zdążyłam ściąć wieczorem, przed deszczem.
Teraz pachnie z kosza i kokosi się z hortensjami.
Trochę za późno ścięłam, osypuje się. Ale trudno, uwielbiam ten zapach, kojarzy mi się z wysuszonym na letnim wiaterku praniem w ogrodzie:) Poza lawendą kwitną teraz lilie, rudbekie, lewkonie, lwie paszcze, gęsia szyja i rutewka :) No i moja datura na tarasie wypuściła anielskie trąbki i zwabia zabawne fruczaki. Koty na nie polują.
Meble to dzieło Miłego.
Marzyłam o tej roślince, jest przepiękna:) Tylko po przekiwtnięciu zetnę ją, by się zagęściła:)
No i tak powolutku tuptamy sobie przez lipiec, dzisiaj dzień robienia ogórków, noce już chłodne, poniżej dziesięciu nam spadło nawet. Niedobrze dla pomidorów, no ale co ja zrobię;) Zaczęły się, ale nie ma ich wiele, ten rok będzie mniej bogaty, niż poprzedni - jak kwitły były nieznośne upały, wiele kwiatów zostało pustych. Dobrze, że jest malinowy sok i jagodzianki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że zostawisz ślad :)