Obudziłam się, słuchając deszczu i myślałam o tym, jak teraz pada sobie szeleszcząca kurtyną na pola z wykłoszonym już zbożem, na jagodziska w starym lesie, na sosnowy bór, na zakręty rzeki, na ogrody, warzywniki, jak maluje dachy domów lśniąco, niczym grzbiety ryb i jak wzbiera we wszystkich beczkach na deszczówkę. Radość ogrodnika.
Od trzech dni przechodzą deszcze, ale jest ciepło i szybko wysychają zagonki, kilka godzin po deszczu musiałam znowu podlewać dalie, poopadały im zielone ramiona. Za to wszystko rośnie, na ugorach zielony busz, drzewa w szmaragdach, trawy do nieba a moje ogórki już będę podwiązywać w poniedziałek na sznurki. Droga do mamy wygląda teraz tak:
W zasadzie ogród już osiągnął ten stan, w którym nie widać ziemi między roślinkami, wszystko się rozrasta, mocno ukorzenione i trzeba tylko biegać kurcgalopkiem z miską i zbierać, żeby się nie zmarnowało. Truskawki są. Maliny się zaczynają. Porzeczek mnóstwo. Czereśnie - dwie! - osypane. Wisnia dojrzała. Poziomki to poemat. Sałaty mam za dużo, jemy ją ciągle, a kury Basi dostają te brzydkie liście z samego dołu, do których dobrały się zuchwałe i podstępne ślimaki. Poziomki zjadamy, a z porzeczek robię kompot. Planuję na ten tydzień galaretki. Delikatne, w kolorze rubinów. Bardzo lubię na świezym chlebie z masłem.
Angielskie róże już przekwitają, teraz w pierwszym, letnim rzędzie zasiadają niebieskości ostróżek, fiolety hortensji i różowe, porcelanowe róże Bonica, niezmordowanie kwitnace potem do listopada. Ostróżki kojarzą mi się z babcinym ogródkiem i jakąs taką słodyczą, jakby mi ktoś czytał znowu książeczki dla dzieci, gdzie wszystko zawsze kończy się dobrze.
Chciałoby się przytulić te ostróżki i powiedzieć im: tak, wiem, może wszystko rzeczywiście skończy się dobrze, ale będziemy musieli nauczyć się żyć z tymi wszystkimi pustymi miejscami w sercu, bo na tym polega dorosłość...ale dzisiaj chyba wolę zostać po stronie tych pogodnych bajek. Na dorosłość i ciche zamyślenia przyjdzie czas, gdy na palcach przyjdzie poważniejsza jesień, teraz sa poziomki, ostróżki i pierwsze lilie, pachnące z kryształowych wazonów tak samo pięknie, jak i z metalowego dzbanka...
Poetycko piszesz o ogrodzie. Czuje ten klimat całą sobą , gdyż są mieszkam przy lesie ;)
OdpowiedzUsuńLas to najmilszy sąsiad:)
UsuńPrzepiękna dusza, przepiękny ogród, przepiękny świat...♥♥♥♥
OdpowiedzUsuńWszystko trochę rozwichrzone;)
UsuńA czego Ty słuchasz w tym ogrodzie, Kalino?
OdpowiedzUsuńPS. Możesz też wino porzeczkowe zrobić, tylko z winem, wiadomo, trzeba uważać, żeby nie pomylić z sokiem. :)
Ebony Loren, Mine. Takie leciutkie;)
UsuńNosiłam kolczyki z czereśni i wiśni......-jaki to był piękny czas....Każde wakacje u cioci na wsi na Rzeszowszczyżnie.Czas swobody i totalnej beztroski dziecięcego świata.
OdpowiedzUsuńDo kalinowych wakacyjnych punktów,pozwolę sobie dodać cytat -Sonia Raduńska **Kartki z białego zeszytu**...******Wakacje-czas wolności.Dla tych,którzy potrafią się uwolnić.Ciało wyzwolone ze sztywnych ubrań.Bose stopy.Życie obok czasu.bez zegara.Głowa opróżniona ze spraw ,terminów,kłopotów.Wolność od pośpiechu i zobowiązań.Odpoczynek dla umysłu.Odświeżenie zmysłów.Wąchanie,smakowanie,dotykanie.Ciepły deszcz na skórze.Policzek przylgnięty do mchu.Gapienie się.Cisza.Swoboda.Przyjemność bycia człowiekiem..***
Takie widzenie wakacji bardzo pasuje do autorki tego bloga..........
I pewnie zbierałaś żywicę na bursztyn jak ja ) a cytat cudny.
UsuńUwielbiałam,jak spod kory wiśni wyciekała żywica -zjadałam ją..............
OdpowiedzUsuń