Wiosna się zbliża, serce moje.
Już jest, z dzwoneczkami, z trąbkami, z flecikami z bukszpanu, jak Gałczyński pisał: fleciki bukszpanowe, fleciki małe!
W lasach zawilce białymi łodziami żeglują po majowej zieleni, a gonią już je flotylle konwalii. Deszcz padał, wymył wszystko, buchnęły żółtym złotem konkwistadorów wiosennych forsycje. To te kwiaty, które niosła Małgorzata, gdy spotkała Mistrza.
- Niosła obrzydliwe, niepokojąco żółte kwiaty. Diabli wiedzą, jak się
te kwiaty nazywają, ale są to pierwsze kwiaty, jakie się wiosną pokazują w
Moskwie. Te kwiaty rysowały się bardzo wyraziście na tle jej czarnego płaszcza.
Niosła żółte kwiaty! To niedobry kolor! Skręciła z Twerskiej w zaułek i wtedy
się obejrzała. No, Twerską chyba pan zna? Szły Twerską tysiące ludzi, ale
zaręczam panu, że ona zobaczyła tylko mnie jednego i popatrzyła na mnie nie to,
żeby z lękiem, ale jakoś tak boleśnie. Wstrząsnęła mną nie tyle jej uroda, ile
niezwykła, niesłychana samotność malująca się w tych oczach. Posłuszny owemu
żółtemu znakowi losu ja również skręciłem w zaułek i ruszyłem jej śladem.
Szliśmy bez słowa tym smutnym, krzywym zaułkiem, ja po jednej jego stronie, ona
po drugiej. I proszę sobie wyobrazić, że prócz nas nie było w zaułku żywej
duszy. Męczyłem się, ponieważ wydało mi się, że muszę z nią pomówić, i bałem
się, że nie powiem ani słowa, a ona tymczasem odejdzie i nigdy już jej więcej
nie zobaczę. I proszę sobie wyobrazić, że to właśnie ona, odezwała się
nieoczekiwanie:
- Podobają się panu moje kwiaty?
Dokładnie pamiętam dźwięk jej głosu, taki dosyć niski, ale załamujący się
niekiedy, i chociaż to głupie, wydało mi się, że żółte, brudne mury uliczki
powtarzają echem jej słowa. Spiesznie przeszedłem na tę stronę, po której szła
ona, podszedłem do niej i odpowiedziałem:
- Nie.
Popatrzyła na mnie zdziwiona, a ja nagle i najzupełniej nieoczekiwanie
zrozumiałem, że przez całe życie kochałem tę właśnie kobietę!
No więc tak, tak to było. Małgorzata niosła forsycje, a u nas świerk koreański wypuścił pączki. Przywieziono pierwsze drzewo na nowa zimę, piłujemy, a ja układam, by przeschło pod ścianą, czując się jak zasobna gospodyni. Chmury pędzą, szare, wełniste, spóźnione na wiosnę jak zająć na przyjęcie królowej. Obejrzeliśmy Zaplątani Disneya i wzruszaliśmy się przy światłach i marzeniach. Duży ma wolne, bo matury, Średni odkrył istnienie krabów, hodujących na własnych szczypcach jakieś bakterie i zjadających je, czym jest zafascynowany. Mały jeździ rowerem, a ja w ogrodzie. Jestem w ogrodzie, gdy tylko mogę, oby tylko nie zimno. Zimna nie lubimy.A w ogóle znowu się śpieszę, nałapać tej wiosny, nim minie. Jak dama francuska, ciągle zmienia stroje, były mlecze, a już miną, były bazie, a już nie ma, wiśnie już w kolejce i mirabelki, a za nimi jabłoniowe sady... Jak Andrzej Poniedzielski pisał genialnie:
A nad nami
wieczorami
a i w nas i obok nas
szumi czas
szumi czas
A propos deszczu, to Emily Dickinson powiedziała kiedyś: Na każde życie musi napadać jakiś deszcz.
Trzeba mieć cudowne serce,żeby napisać tak piękny tekst...jestem wzruszona :) a i wiosna jak widzę piękniejsza niż u nas
OdpowiedzUsuń