17 listopada 2013

Za dużo, za pięknie, czyli męki nieperfekcjonistki

Dzisiaj będzie felietonowo. Ostatnio bardzo cierpię. Powodem cierpienia jest nadmiar pięknych rzeczy wokoło. Na przykład takie blogi. Namnożyło się miejsc, gdzie można zobaczyć przepieknie odnowione meble, ręcznej roboty wspaniałości, hafty, decou, wełniane cuda handmade, ozdoby, poduszki, pościel, żakardy, garnuszki, filiżanki, meble... Nie, nie cierpię mąk zazdrośnika. Podziwiam, też bym chciała, ale zwyczajnie nie mogę mieć wszystkiego. Nie mogę mieć równocześnie kuchni prowansalskiej, shabby schick, country z bolesławcem i krateczką, rustykalnej, francuskiej, toskańskiej czy jeszcze jakiejś... No staram się zmieniać sezonowo, ale nie wymienię połowy zastawy tylko dlatego, że spodobała mi się inna. Co zrobić z tamtą? W moim kredensiku są trzy półki. Ile upcham tam filiżanek? Kiedyś nie było takiego wyboru. Ostatnia moja wizyta w sklepie Almi Decor była traumą. Chciałam połowę sklepu. Stać mnie było na jedną rzecz. Postukałam się w głowę i wytłumaczyłam sobą, że dom nie sklep, nie mogę mieć tam wystawy tysiąc i jedna filiżanka.

Poza tym, męczy mnie poczucie, że nigdy w życiu nie spełnię wizji o schludnym domeczku w bielach i różach. Nie, bo nie. Tinia pokazała na swoim blogu taki domek. Zobaczyłam i umarłam. To jest takie pięęękne.... ale tam się nie da żyć. Moi chłopcy pobrudziliby biały obrus a kot (gdybym go akurat miała) zaplątałby się w zasłony. Książki z półek trzeba chyba bosakami strażackimi zdejmować. Po którejś wizycie sąsiadów dostałabym puszkę farby z litości, by pomalować artystycznie odrapane drzwi. O kryształowy żyrandol Miły trzepnałby się głową. Gumowce tak czyste, by chodzić po białej podłodze są podejrzanie nierealne. I tak na kolejnych blogach... w kolejnych gazetach. Nie dam rady. Mój praktycyzm woła o ratunek. Tak się nie da! A mój brak perfekcjonizmu mi dogaduje: musiałabys zmywać i szorować, zamiatać i wyganiać ludzi i zwierzaki, poprawiac fałdy, dekorować, zdmuchiwac pyłek, umrzeć z głodu, bo tam się nie da jeść, gotować, żyć...

Patrzę teraz na sezonowe gazety i blogi o dekoracji domu na święta. Jasne, chcę udekorować nasz kalinowy domek. Szukam inspiracji. I umieram. Nie da się! Te najładniejsze rzeczy kosztują tyle, co tygodniowe wyżywienie rodzinki. Filiżanki z wonderhome - bombki  po kilkadziesiąt złotych za sztukę, cudowne, piękne, ale za dużo, za dużo... nie da się. Poza tym, chłopcy są zdania, że dekoracje są albo do zjedzenia, albo do zabawy. Nie mogę drżeć ze strachu, że ktoś mi zbije bombkę kupioną za ciężką krwawicę. Nonsens... Więc oglądam i cierpię. Nie wiem, dla kogo są te propozycje dekoracji, naprawdę. Po raz kolejny wracam do punktu wyjścia: najlepsze są te  niedrogie, w miarę ładne, albo ręcznie robione, jakies cynamonki, ciastka, pierniczki, suszone plasterki pomarańczek, filc, o takie. I niedużo. Tyle, by nie zwariować w tym ozdabianiu, przeroście formy nad treścią. Gałązki zielone. Światełka. Villeroya i Boscha mam tylko na obrazkach. W zeszłym roku Mały zażądał uwieszenia rysowanych na papierze z drukarki "bombków", handmade by Mały. Uwiesiliśmy. Honorowo, na przedzie.

W tym roku planujemy święta z rodzinką. Dziki najazd sióstr, szwagrów, siostrzeńców/siostrzenic, harce, śpiewy, swawole, wzruszenia, pierniki, żywe drzewko, rozmaite bombkowe starocie i kilka nowych, duzy stół, światełka na tarasie i radość. Wszystkie blogi i  gazety inspirująco- dekoracyjno- świateczne już obejrzane, ale skończylo się na jednym: a niech to, znowu zrobię po swojemu. :D



9 komentarzy:

  1. i słusznie:-)))
    dodam jeszcze, że to wcale nie jest piękne, tan słaby szyk, almidekor i wonderhałs.
    Jest sztuczne, tanie, przesłodzone, niepraktyczne, wydmuszkowate i przesadnie drogie.
    Porcelana w almi to tak naprawdę ceramika niskiej jakości, dla villeroja robią po taniości nasze ledwo żywe polskie fabryki, bo przecież nikt nie chce kupować nieznanej, nieświatowej marki.
    W świecie spreading ideas trudno o oryginalność, mnożą się efektowne kalki, mnóstwo ludzi daje się nabrać na tę odtwórczość, blichtr i dekoracyjność.
    Z pół roku temu byłam na takich targach, gdzie brokat, słodycz, mufinki, lawenda, przebielone meble, wszystko w rękach lekkie i liche, nawet zresztą nie trzeba brać do ręki, żeby to wiedzieć. Jedna rzecz na hektarach wystawowej powierzchni zwróciła uwagę, zapamiętałam ją- emaliowana mydelniczka z Olkusza.
    Co mi przypomina, że chciałam poszukać olkuszowatego dzbanka w maki:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie, Inkwi, Megi: ja lubię poczuć w ręku dobrą rzecz, siąść na prawdziwej drewnianej ławce, dotknąć wełny, poniuchać herbatę z prawdziwego fajansu czy porcelanki... Boli mnie niepraktycyzm i rzeczy byle jakie. Mam olkuszowy dzbanek z kogutkiem. jakby co ;) A sklepy typu almi, homeandyou i takie tam głaszczą poczucie estetyki czymś podarowanym naprędce, coś jak zagłuszanie głodu cukierkiem. Ech. Pocieszyłyście mnie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja już dawno doszłam do wniosku, że albo koty, albo...dekoracje. W moim przypadku padło na koty ( nie do końca z własnej i nieprzymuszonej woli. Los tak chciał...). Więc dekoracje są szczątkowe. I do końca życia nie zapomne choinki z pierwszych świat naszej Mili ( szczeniaczek berneński ). Choinka do połowy wysokości była łysa i owinięta kartonem obwiązanym sznurkiem...ale święta były cudowne!
    Uściski
    Asia





































    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu, wizja łysej choinki jest urocza :) U nas teraz panuje bezkocie, ale znam te klimaty i turlanie bombek.

      Usuń
  4. I słusznie :)
    Dopuszczasz do głosu anonimowych, to zostawię ślad.
    Nie masz racji, że tak się nie da żyć, należy mieć tylko liczną służbę :)

    Wiele kobiet daje się nabierać i podpuszczać. Od początku listopada żyją w amoku, że nie zdążą : wybrać, zakupić, polukrować domu a co najgorsze - zamówić tych wszystkich cudowności, jakimi kusi np. Prezentownik GC .
    Mimo to, wierzę, że coraz więcej Nas "naumie" się odróżniać ziarna od plew, zrozumie, że fotografia jest dwuwymiarowa i jak papier cierpliwa a wśród "martwych natur" nie da się żyć w świecie trójwymiarowym. Że normalna kobieta potrzebuje do życia i szczęścia czegoś więcej niż nastroju , jaki daje światło świec i dużo poduś "). I zrozumie również, że miotła pobielona , którą przewiązano kokardką, jest dalej tylko miotłą przewiązaną kokardką .
    Ps. Żeby nie było, lubię świece i ich światło, martwe natury na ścianach, pejzaże również.
    Tak , jak napisałaś, trzeba umieć POGODNIE rezygnować , COŚ za COŚ.
    Ps 2. Byłam w fabryce Willeroy&Boch w Mettlach, tam bardzo &bardzo dba się o jakość. Nie wiedziałam natomiast, że nasze polskie fabryki robią dla nich coś i to " po taniości"

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapomniałam podpisać się, Anna. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, przez twoją "pobieloną miotłę" uśmiecham się teraz do monitora. Lubię bielone rzeczy, ale teraz multum tego bielenia i to wszędzie, widać trend się przyjął. No własnie, trend. Duzo takich słów wytrychów, jak "klimatyczny", "vintage", "new romantic", czy "eco", przy czym uśmiałam się ze zlewu z surowego betonu w jakiejś gazecie, z poszarpanymi brzegami, podpisanego "eco". Coraz więcej czasu zajmuje wykopanie czegoś dobrego z tego sezamu, ja np czuję się zalewana ofertą i mimo muminkowej natury popadam w minimalizm. I coraz bardziej podobają mi się stare, nasze domowe rzeczy, takie własne, nie trendy; moździerzyk, haftowane ścierki, pościel z naszymi inicjałami, emaliowane miski... Lubię jak domek obrasta niewymuszenie, po swojemu, gromadzi te małe lub większe skarby, niezależnie od trendów itp. Na to trzeba lat i cierpliwej pogody. A ja własnie dzisiaj ogaciłam drzewka w ogrodzie, okryłam róże świerczynką i jestem gotowa do zimy. Może padać śnieg. Pozdrawiam was wszystkie(wszystkich) bardzo ciepło..

      Usuń
    2. Kalino, też lubię, jak domek obrasta niewymuszenie. I lubię słowo "niewymuszenie", Nie chcę nic na siłę. A jeśli wyposaża się go w to, co się podoba, nie wg. mód, to tak jakoś wszystko do siebie pasuje, a napewno pasuje do nas.
      Już opatuliłaś róże ? Moje jeszcze poczekają na 2 lub 3 dni lekkich przymrozków. No chyba, że zapowiadali a ja przegapiłam.
      A propos uśmiechu, cieszę się. Grasuję ostatnio po kilku blogach ( jak np, ściany schną po gruntowaniu i mam przerwę :) ) i staram się te uśmiechy wywoływać. Ale mam dopiero trzy na koncie, mało casu, kruca bomba, mało casu :) Pozdrawiam. Anna

      Usuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)