Znowu wychodzę z mamcinego domu z ciastem na talerzu, który to talerz solennie obiecuję sobie oddać zaraz po spożyciu czeskiego placka, sernika i mazurka. Ale pewnie jak poprzednie dołączy do wesołej gromady moich talerzy nie od pary, bo zapomnę, a potem będę się zastanawiać, skąd ja mam ten unikatowy egzemplarz z duraleksu.
Chciałabym mieć wszystkie talerze z tej pięknej, wiktoriańskiej serii porcelany, ale niestety, niestety.
No owszem, świąteczny serwis jest, ale tylko na sześć osób. Na co dzień jest nas więcej, a co dopiero z gośćmi. Więc ratuję się mieszaniem, nawet z nutką awangardy: różowe w kwiatki, a potem zielone i białe. Sztućce też nie od pary. O kubkach nie wspomnę, picie z kubka w bałwanki w maju lub z logo starbucks zdarza się nam w domu namiętnie:)
Święta rodzinne.
W domu mamy, z obowiązkową sałatką jarzynową, czeskim plackiem i deserkiem z truskawkami. I te rozmowy. Prawo Godwina działa, o holocauście mówimy już w dziesiątej minucie, między wspomnieniami z dzieciństwa (a pamiętasz tę zasłonę w drzwiach), a historią o przerwanych studiach taty, cygańskim taborze pod cerkwią i polityce na Bałkanach. Dzieci oblewają się wodą z plastikowych pistoletów, mała Adusia gaworzy, kotka siedzi na parapecie, pachnie kawa, każdy dostaje wołoczebne, czekoladę i jajko.
Przychodzi chmura, znowu pada. Ale mogło być gorzej, mógł być śnieg. Rozmawiamy o szkole
(trzy nauczycielki w rodzinie), o edukacji w Finlandii, o liczbach nieskończonych, o ruinach pałacu w Henrykowie, o kościele w Jałówce. O tym, co nam zabrali Szwedzi, o spacerze przez las, o zawilcach, przepisie na pasztet i przebudowie garderoby. Zwykłe sprawy, dolać jeszcze herbaty?
Kiedyś turlaliśmy jajka, dzisiaj wspominamy, kogo z naszej klasy już nie ma.
A pamiętasz, jak?
Widziałam wczoraj Kaśkę, nigdy bym jej nie poznała...
Homo narrativus, tym jesteśmy. Opowiadamy nasze historie, splatamy je w krąg zrozumienia, nomadzi przy ognisku rodzinnego ciepła.
Tyle mamy wspólnego. Te same bukszpany mijałyśmy pędem na opalonych nogach, na te same wiśnie wspinałyśmy się z siostrami.
To ciasto to z przepisu babci. Mamo, kochana, ale posiwiałaś... Patrz, noszę łańcuszek od ciebie. Masz synku dwadzieścia złotych. Przytul babcię. Ciasto na drogę, pa!
I znowu wychodzę z mamcinego domu z ciastem na talerzu, który ostrożnie i z czułością schowam między moje wszystkie kochane, niepasujące imponderabilia.
Jabłoń przed domem babci już wycięta, ale mała jabłonka, którą posadziliśmy u nas dwa lata temu już puszcza pączki.
Jeśli mogę - a co to są czeski placek i wołoczebne? Płonę z ciekawosci...
OdpowiedzUsuńPlacek czeski, inaczej miodownik, to taka dobroć do pałaszowania. Przepis np stąd http://www.przyslijprzepis.pl/przepis/placek-czeski-9
UsuńMoja mama piecze rewelacyjne czeskie placki:)
A wołoczebne to kresowy zwyczaj dawania prezentów na wielkanoc, zwłaszcza dzieciom choć nie tylko, od rodziny i bliskich. Jajka, słodycze, pieniądze, w wersji dla dorosłych dodatkowo kiełbasa i mocniejszy trunek. Wołoczebne, czyli od włóczenia się po rodzinie i wypraszania tych podarków, podobno nawet pod oknami kiedyś śpiewano, póki nie dostało się sutej odprawy:)
Dzięki. :)))
UsuńTeż chciałam spytać i już nie muszę. Pozdrowienia po świętach.
UsuńBardzo dziękuję. :)
UsuńO właśnie - chciałam spytać o to samo, o co pyta Urszula. :)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Skoro temat placka fortunnie jużeśmy za inszych suplikami załatwili, to ja tylko donieść spieszę, że talerzy, jak talerzy, ale kubków nie od pary mieć będziem z jakie najmniej dwie dziesiątki, a z każdym z nich się jaka historyja wiąże, to i rad bym tych historyj o Waszych posłuchał...:)
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Zielony kubek z grubego szkła jest ulubionym kubkiem cioci. Pojawił się tajemniczo, ale trwa. Dwa grube, czerwone, są wieczne jak last christmas i mniej więcej tak samo stare. Wyjątkowy kubek ma na sobie wizerunek zielonych stworów o smutnych pyszczkach, które podpisano: wyjątka. Dwa różowe, w hortensje, efekt mojego porywu do pasteli. Trzy w róże babcia kupiła gdzieś na Florydzie, pewnie w goodwillu. Mój ulubiony, kremowy, obity na boku to zagadka, nie wiem, skąd ci on. Jest też wstydliwe stadko kubków nabytych promocyjnie- a to w zestawie z kawą, żółty z napisem tchibo, a to z reklamą firmy Wiór, taki męski i meblarski. Paweł & Dorota, pamiątka ze ślubu na Siesta Beach, dizajnerskie, czerń i biel oraz palmy. We flamingi i palmy też chyba z okolic Sarasoty. Sturbucks z Londynu. Pokiereszowane bałwanki. Łoś. Różowe w babeczki. Chyba wystarczy, a to tylko dwie półki... Pewnie są na świecie kuchnie, które mają kubki z jednego kompletu, w dodatku lśniące najnowszym trendem, ale to nie u nas. Taka ci to wesoła drużyna Robin Hooda;)
UsuńJuż od jakiegoś czasu marzy mi się na scianie w kuchni półka z kolekcją filizanek głównie we wzory ludowe. Plany zakupowe mam rozległe, Muszę zmobilizować męża, by wreszcie wziął sie za instalację wymienionej półeczki.
UsuńPozdrawiam wiosennie. :)
Bóg Zapłać za podzielenie się kubkowymi "historiami":)
UsuńKłaniam nisko:)
A u nas walczę z jednej strony z taka pstrokacizną, chciałabym mieć "ładnie", równo, klimatycznie...z drugiej zaś strony taką zastawę zawsze miałam - wszystko nie od pary, a każdy domownik czy gość miał swój ulubiony kubek:duraleks mały i duży, ten biały i w kropeczki, dla mnie z Kubusiem Puchatkiem, a syn miał mały z Prosiaczkiem. Mama najulubieńczy kubas bez ucha - obtłuczony już, ale był pojemny i właśnie bez ucha...ach, to walka z wiatrakami...:) Mąż ma metalowy, termiczny - ten to zawsze ekstrawagancja była:)
OdpowiedzUsuńU nas podarki to Zajączek: głównie dla dzieci i drobiazgi - słodycze, drobny pieniążek, nowa koszulka na wiosnę, plastikowe jajo na śmingusa:) Dorośli raczą się jajcówką (ajerkoniak domowej roboty), choć teraz już nie, bo wszyscy zmotoryzowani...i nie ma już naszego sernika, ci co umieli piec odeszli, ci co zostali spasowali po kilku nieudanych próbach - ciasto zamawiamy u pani Uli, która piecze dla takich dwuleworęcznych cukierników jak my:)
W rodzinie męża jest w sumie 11 dzieci, od 6 do 22 roku życia. Jak urządzam imprezę, każde z nich dostaje swój unikatowy kubek, żebym nie musiała co chwila biegać do kuchni i myć :)
OdpowiedzUsuńKalino, u mnie wszystko od Sasa do lasa, każdy kubek z innej parafii, ukochany największy z pracowni ceramiki w porzeczki i liście niestety już bez ucha. A co do talerzy, to, eee, rodzina przyjeżdżając na Święta musiała zakupić komplet, bo nie byłoby na czym jeść, prawie wszystkie wytłukłam...
OdpowiedzUsuńOch te niedopasowane serwisy... Mamy taki większy na Święta, ale same talerze tylko. I tak zawsze czegoś brakuje, żeby "idealnie" było. Ale przecież smakuje tak samo, nawet na pękniętym talerzu lub w wyszczerbionym kubku bez ucha. Ważne, że razem i z uśmiechem :)
OdpowiedzUsuńKalino! Gdzie jesteś?!?!?!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, głównie w ogrodzie, już się zjawiam:)
OdpowiedzUsuń