16 kwietnia 2016

O darach




Kwitnie dzisiaj cały ugór za domem, cały spłachetek zdziczałego ogrodu porzeczkowego, zarośniety dzikimi  śliwkami, miejsce schadzek kotów, jeży i mojego zbierania ziółek.
Przyznam się, że wiosną znowu czuję się małą dziewczynką, zamkniętą w dorosłej, która dziwi się, co się stało.
Idę do ogrodu, wieszam pranie, wdycham zapach ciepłego wiatru i słucham dzikich gołębi, gruchających na topolach. Gdzie jestem, biegająca w starych juniorkach po wiosennych ugorach, zbierająca kwiatuszki taszników, te maleńkie, przyziemne, niewidoczne dla nikogo, prócz dzieci?
Czemu nie mogę przytulić sama siebie, pocieszyć, że kolejna wiosna jest taką samą wiosną, pełną dzikich śliwek, taszników i golębi. Tylko my uśmiechamy się melancholijniej, patrząc na obłoki, sunące nad kwitnącymi łąkami.
Patrzę na nie i myślę, za Joni Mitchell,  że wcale nie znam chmur. Zadzierałam ku nim głowę, gapiąc się na te powietrzne zamki i wyspy, a one przepływały eony chwil, zabierając je wszystkie. Trzeba było rzucać w nie kamieniami, a nie podziwiać i kochać:)
I wcale nie znam tych kosów i drzew, tych mleczy i wiatrów. Czy zdążę? Przeżyłam tyle lat i chcę jeszcze, żeby poznać je w końcu, odwrócone jak w karuzeli...
A potem, stojąc pod drzewem i wdychając ten słodki zapach i ciesząc uszy brzęczeniem pszczół, myslę z czułością o tym, co się  zyskało. O darach, innych, przeobfitych. Niezapomnianych.
Budzenie się obok kochanej osoby. Lata, cudowne, bogate, pełne. Dzieci. Od maleńkich łapek po pierwsze zdumienia na widok ślimaka. Dzisiaj Duży przyjeżdża do domu z Elfem, od wczoraj piekę i gotuję im pyszności. Dary, dary, niekończące się dary. Dom, biała kuchnia w słońcu, możliwość picia soku z pokrzyw z własnego ugoru, jeszcze raz dom, zbudowany od deski do słońca na poręczy schodów. Muminkowa siedziba, nasza własna. Kochana do najmniejszego gwoździa.
I czuję teraz, jak uspokaja się to kalinowe serce.
Nie muszę już biegać, bo już dobiegłam. Nie muszę walczyć, bo dostałam. Zakwitły drzewa, które posadziliśmy i urosły nasze dzieci. Możemy witać gości w progu i tulić ich, jeszcze szukających swoich domów i portów. Jestem mamą, dorosłą i szczęśliwą, zadzierającą w górę głowę i patrzącą na obłoki. Czekam na dzieci, które jadą do domu.
I małą Kaliną, która stoi na progu swego domu, o którym dopiero marzy. Budowanego z chmur.


Urywki i strzępy anielskich włosów
I lodowe zamki w powietrzu
I mnóstwo pierzastych dolin
Tak zawsze patrzyłam na chmury
A teraz tylko zasłaniają mi słońce
Pada z nich deszcz i śnieg na wszystkich
Tylu rzeczy bym dokonała
Gdyby chmury mi nie przeszkadzały
Teraz spoglądam na chmury z obydwu stron
Z góry i z dołu i mimo wszystko
Lepiej pamiętam obraz chmur z marzeń
I dalej wcale nie znam chmur…


4 komentarze:

  1. Jak szybko mija czas. Też mam nieraz wrażenie, że dopiero co biegałam po łąkach i zrywałam kaczeńce. A teraz już moje dzieci są dorosłe...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana piękny post, jakbym czytała o sobie.Jak to ważne,że umiemy docenić to co dostałyśmy od losu. Uważam,że dzień w którym zdecydowaliśmy się wyprowadzić z miasta to bardzo ważny dzień w moim życiu.Pozdrawiam ciepło, życzę miłego,rodzinnego biesiadowania

    OdpowiedzUsuń
  3. piękny blog,wpisy,wiersze ,cudne zdjęcia,przepisy ...czytając go przeniosłam się w to miejsce ...szkoda ze nie mogę zobaczyć tego miejsca na żywo ...jestem pod wielkim wrażeniem

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz dar dziewczyno! Oglądam twoje zdjęcia,czytam tekst i mam wrażenie,że jestem z Wami i wędruję po tych moich znanych i lubianych okolicach.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)