Dni zakrzątania. Wyciszam się, patrząc w okno, patrzę jak wiatr maluje na jedwabiu nieba zimowe pejzaże z mgłą i chłodem. Zrobiłam wianki z gałązek brzozowych. Pachną.
Pora swetrów, rękawiczek wełnianych, szalików, rumianych policzków dzieci. Śniegu nie ma, znikł w oddechu chwilowej odwilży. Za to gorąca herbata zmywa smutki, i pachnie cynamon, i pieczone jabłka. W najkrótszą noc rozpalimy wielki ogień w kominku, żeby się przełamała ta ciemność wieczorna, te wycia wichru na mokradłach za domem, na zamarzniętym ługu aż do sinej krawędzi poważnej puszczy. Wiecie co, cieszę się, że nie wiem, jaka jest zima w mieście. Wpadam tylko na zakupy z Miłym, ogarnia mnie zgroza, a potem wracamy szybko do naszych lasów, wiatrów, zmarzniętych bagienek nad Narwią... Tak, cieszę się, że nie wiem, jaka jest zima w mieście. Nawet niosąc naręcze drzewa do pieca się cieszę.
Mały śpiewa kolędy. Zajął pierwsze miejsce w czytaniu legend polskich. Ostatni dialog:
- Mamo, już wiem, co chcę od Mikołaja, te okulary do grania, co pokazują jak się zjeżdża kolejką w 3D.
- Ale one kosztują ponad tysiąc złotych...- jęk.
Patrzy na mnie pobłażliwie.
- Ale ja nie chcę od ciebie, tylko od Mikołaja!
Szczególnie niosąc drwa ;) Już blisko...
OdpowiedzUsuńAch... Gdzież to taka kraina, w której najdłuższe noce stają się najkrótszymi, a w dni zakrzątania można się wyciszyć?! Zazdroszczę, acz delikatnie, w sensie pozytywnym - ten tekst bardzo mnie ucieszył :)
OdpowiedzUsuńAaa, najdłuższą, najdłuższą! Ale to pozytywna pomyłka, widać, za czym tęsknię :)
Usuń