W wełnianych skarpetach, popijając z Miłym herbatę, celebrujemy jeszcze wolne po emeryt- christmas chwile. Spokój, Nat King Cole, drożdżowe bubliczki, już ostatnie i prawdziwa czekolada od Lindta. A słuchając piosenki Małego, kucam obok i obejmuję go mocno.
- Nie puszczę cię do końca życia! - oznajmiam mu. Mruga do mnie, uśmiechając się szelmowsko, wcale nie stropiony:
- Wiesz, mamusiu, ja mam tego życia więcej!
Wygadane te dzieciaki...
Aha, i przegrałam w planszowego talizmana, którego Średni dostał na gwiazdkę. A przedtem zostałam zamieniona w ropuchę, a przez klątwę wiedźmy uciekli ode mnie wszyscy przyjaciele. Wygrał Średniak, ale odegramy się jeszcze z Małym.
Choinka zaczyna się sypać nieodwołalnie. Na palcach pod kalinowe brzozy i okna skrada się już wiosenny dziwnie sylwester.
Króliki mają się dobrze ;)
Cudownie opisany spędzony z synami czas :)
OdpowiedzUsuńFajny taki czas... nieprawdaż?
OdpowiedzUsuńI tylko dla bałwanów zła aura ;)
Samego dobrego w nadchodzącym roku!
Nawzajem, Inkwi, Gigo :) Aura wiosenna - kwitną u nas pierwiosnki, trawa zielona mimo końca grudnia a termometr rumieni się ze zmieszania, bo jak tu plus 12 pokazywać w takiej porze?
OdpowiedzUsuń