Samolotowy lot Mały zniósł całkiem dobrze, mieliśmy miejsca w 29 rzędzie, te prawie 9 godzin lotu minęło znośnie. Miejsce przy oknie zajmował chłopak o anielskim usposobieniu, bo wytrzymał przez wszystkie godziny Małego, który pchał mu się ciągle do okienka, pakował na oparcie, podziwiał piętrzące się, fantasmagoryjne chmury, mlecznoszafirowe morze, wszelkie widoki nieziemskie, pierwszy raz w życiu oglądane. W ogóle Mały zaaklimatyzował się najszybciej, już pierwszego dnia bawił się na placu zabaw z tutejszymi dziećmi. Latał w samolocie na tył do stewardess i dopominał się batoników, a celnikowi przybił piątkę na lotnisku, po przejściu przez bramkę.
W czasie lotu poza filmami w ilości hurtowej najbardziej podobała mu się aktualizowana mapa, pokazująca pozycję samolotu, z lubością odczytywał nazwy nieznanych miast, mórz i zatok. Mnie z kolei spodobała się Goose Bay, bo brzmi tak miło, a gęsi tu mnóstwo, łażą po mieście i już rok temu Miły mi pokazywał na filmie stadko pasące się na skrzyżowaniu dróg, na trawniczku.
Miasto jest olbrzymie. Przestawić umysł na większe rozmiary, na obce języki, obce twarze, wszelkie rasy, to trudne. Czuje się ten oddech z piersi olbrzyma, gorący, gargantuiczny; gdy wylatywaliśmy, było 13 stopni, tu na miejscu, lądując, dwadzieścia pięć i wielka wilgotność powietrza. Parno. Duszno. Gdy czekaliśmy na samochód, głosy omywały mnie jak wielosetosobowy chór, niezwykła pentatonika, z akcentami trąbiących samochodów, buczeniem lądujących samolotów, nieustannie, jakbyśmy byli w brzuchu Lewiatana.
Rozglądam się, choć mi mówią, że nie wypada. Człowiek w turbanie na motorze, turban biały, motor biały, ciemne, palące oczy jak z powieści Pamuka. Muzułmanki okryte do ziemi. Grupa czarnoskórych, jedna, druga, trąbią taksówki, ciężarówki zabawne, jak radzieckie ziły, z długimi nosami, miasto dyszy nad nami, zagarnia, oszołamia. Tylko zieleń drzew daje wytchnienie oczom.
Rozglądam się, choć mi mówią, że nie wypada. Człowiek w turbanie na motorze, turban biały, motor biały, ciemne, palące oczy jak z powieści Pamuka. Muzułmanki okryte do ziemi. Grupa czarnoskórych, jedna, druga, trąbią taksówki, ciężarówki zabawne, jak radzieckie ziły, z długimi nosami, miasto dyszy nad nami, zagarnia, oszołamia. Tylko zieleń drzew daje wytchnienie oczom.
Po dziwnej nocy, gdy budzę się o tutejszej czwartej rano, ale u nas dziesiąta, dzień łaskawy dla zmęczonego ciała i umysłu, jedziemy za miasto, na farmę truskawek.
Nagle cisza, gdy wyjeżdża się w krajobraz łąk, pól, podobnych jak w Kalinowie, a tak innych. Niskie domki, bez płotów, trawniki, spadające w dół, ktoś jedzie wielką kosiarką, wystrzyżone alejki, flagi kanadyjskie na balkonach, bezkres nieba, leniwe obłoki. Farma nazywa się Andrews Scenic Acres i uśmiecham się na widok pojazdu, którym pojedziemy: traktor z przyczepą, wyładowaną kostkami słomy i tabunem dzieciaków. The Berry Bus. Nasz kierowca nazywa się Ben, Mały wtapia się w wielojęzyczną gromadkę, wszystkie dzieciaki w takich samych koszulkach, jedziemy na zbieranie truskawek. Co nazbieramy, to nasze, a najeść się też można do syta.
Pysznie smakują truskawki z waflami z klonowym syropem, jest też plac zabaw, gdzie dzieci mogą się ubrudzić niemiłosiernie i wybawić do woli, są kozy do karmienia, króliki, lody, malutka winiarnia, budki, w których mieszkają Meksykanie, pracujący na farmie. Krzaki borówek, malin, truskawek ciągną się po horyzont, ludzi niewiele, spacerują sobie, zbierają truskawki, matki z dziećmi, całe rodziny, jedni w szortach, inni okryci do ziemi, barwne, wesołe towarzystwo. Spotykamy sympatyczną Polkę, targającą cztery koszyczki, mówi nam, że nieopodal jest farma z pysznymi ciastami, 10 minut dalej, musimy spróbować!
Ale to może jutro, dzisiaj wracamy jeszcze do miasta z przelotną wizytą w jakimś olbrzymim centrum handlowym; surrealistyczne wrażenie, wszystkie sprzedawczynie uśmiechają się do nas, gdy wchodzimy, how are you, hi girl!, wciskają nam jakieś kupony, nic nie chcę, tylko wyjść na dwór, z tego klimatyzowanego piekiełka, w końcu wychodzę tam, gdzie Mały tarza się z innymi dzieciakami po sztucznej trawie, na spodenkach ma plamy z truskawek, jest szczęśliwy.
Niebo błękitne, widzę kołujące nad jeziorem mewy, gdy wracamy.
Palce pachną truskawkami, jutro na obiad będą pierogi.
Jak w domu...
Fajny ten pojazd sama bym sie takim przejechała .
OdpowiedzUsuńTak nie wypada przyglądać sie innym , ale to przecież jest naturalna reakcja na odmienność ,jakże inaczej mamy się z nią oswoić :))
Byłam kiedyś w Niemczech na plantacji truskawek , nie dość że samemu trzeba było je zebrac ,to jeszcze zapłacić, zaleta tego była takia ,że truskawki były świezutkie ,prosto z grządki .
Mały ,jak to młody organizm ,nie do zdarcia ;)
Udanego pobytu zyczę :))))
Nie brzmisz 'jak w domu', ale to cudownie, że Mały jest Obywatelem Świata. Prawda?
OdpowiedzUsuń:)
To samo chciałam napisać :) Strasznie cichutko brzmisz, ale cieszę się, ze już jesteście na miejscu :)
UsuńHej, "odczmycham się" i niedługo będę brzmieć lepiej, też się cieszę, że wszystko jest dobrze i że chłopcy dobrze sie odnaleźli:)
UsuńDobrego pobytu Wam życzę:) Za chwilę minie obcość związana ze zmianą miejsca i "oswoisz" Kanadę:) Pozdrowienia serdeczne!
OdpowiedzUsuńOby jak najmniej miasta i handlowych molochów ;) Szkoda wakacji... Poza tym z miasta "brzmisz" jak jakaś obca Kalina!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTrafny "dyszacy" opis miasta Toronto Kalino, tetniacego zyciem miedzynarodowym. Ma wiecej swiatla niz inne wysokosciowe molochy Ameryki Pln poniewaz ciagle w porownaniu nie ma az tylu wysokich budynkow. Zmienia sie na twoich oczach, ciagle czegos ubywa a cos innego rosnie w tym samym miejscu. Najlepszy widok na Toronto daje wycieczka na Toronto Island. Widok pocztowkowy. Jedna z ksiazek Margaret Atwood tam sie rozgrywa. Na jednej z wysp, sa poloczone mozna zobaczyc piekne storczyki na wiosne. Jest tam miasteczko z rozrwykami dla dzieci. Dalszego udanego pobytu.
OdpowiedzUsuńMake this whole process part of the photographer's grade.
OdpowiedzUsuńIn addition, create a sense of beauty by adding themes to the
frames either with the help of a professional designer or personalized one.
Usually, there is little room for extras, as the typical dorm room just isn't large enough, so it's important to be as creative
as possible.
Here is my website - online college classes