Jest popielaty ranek, zakupy wróciły ze sklepu na moim czerwonym rowerze, a rower wrócił ze mną i ta czerwień roweru, szarość pochmurnej godziny, kolor sałaty na stole, pierzasty zagajnik kopru, widnokrąg razowego chleba, no i oczywiście fakt, ze zaraz idę do pracy, to wszystko sprawia, że stoję i tęsknię. Tak w sumie za wszystkim. Andrzej Poniedzielski napisał, że Słowianin nie musi mieć za czym tęsknić, żeby tęsknić. Mam wrażenie, że gdziekolwiek bym nie poszła, noszę siebie ze sobą i siebie w sobie, te wszystkie Kaliny poranne, wieczorne, letnie i zimowe, tęskniące tak bardzo, próbujące wypowiedzieć coś, co umyka słowom. I za dużo mówię, za dużo piszę, za dużo myślę. Ratują mnie zwykłe rzeczy, one nie nawiązują ze mną dialogu, ale po prostu są, nie muszę wyjaśniać bułeczkom i filiżankom, jak bardzo chcę zrozumieć świat, zachować go, przeżyć, poczuć smak. Chwała porannym filiżankom, chwała kromkom chleba, czerwieni roweru pod nieco odrapanym sklepem, dzwonów z Kościoła na jutrznię, które stęskniony jak i ja wiatr niesie nad ugorami, ku puszczy. Bo są, kochane, dobre, zwyczajne.
Zaraz idę do pracy, tylko ogarnę stosy naczyń w zlewie, ale dzisiaj cała szkoła bawi się na pikniku - zazdrośćcie mi! Ech, te pikniki rodzinne w małych, wiejskich szkołach, gdzie będą pokazy jednego wozu straży pożarnej i wspaniałych ochotniczych strażaków, bardziej tu popularnych niż Messi czy Ronaldo, zjawią się też szczudlarze, będzie kącik ze zdrową żywnością w formie pieczonego przez panią Olę chleba i czterech słoików świeżego miodu, i kiszonych ogórków w kamieniaczku, i będą rozgrywki pokrzykujących, spoconych czwartoklasistów na wczoraj skoszonym nierówno boisku, i konkurs plastyczny, na który mamy całe 12 pudełek pasteli i 10 arkuszy szarego papieru, i nad tym wszystkim popielate chmury, chłodny wiatr, zieleń już letnią wokół...! Ech, te pikniki:)
Kiedy to piszę, wróble i szpaki za oknem udają orkiestrę klezmerów, kawa w różowym kubku jest gorąca i dobra, na szczęście są ciepłe swetry na zimne poranki czerwcowe, bo pełnia czerwcowa zmieniła pogodę i wiatr gra wszystkim dzisiaj na nosie zimnymi palcami.
Wszystkim dobrego dnia, zawijajcie się w sobotnią bliskość siebie, tulcie dobrym słowem.
Uśmiechnijcie się do owiniętej swetrem Kaliny na pikniku, pogryzającej kiszone ogórki z grubiutkiego kamieniaczka.
A po powrocie z pikniku: był chlebek domowy, były koreczki...
I ciasteczka z ziarenkami, i pierożki wegetariańskie...
I było malowanie Ogrodu Zdrowia...
I wiązanie balonów, i malowanie twarzy.
I własnoręcznie robione potrawy. szaszłyki z truskawek, pani spróbuje, sama robiłam!
Dobrej zabawy i dobrego dnia Kalino :))
OdpowiedzUsuńUśmiecham się, a jakże? Nie tylko do owiniętej swetrem Kaliny, ale i do tych widoków malowanych słowem rozmaitem, do tych rowerów czerwonych, do tych ogórków zielonych w kamionkowym naczyniu apetycznie osadzonych. :))) I do filiżanek, którym nie trzeba nic tłumaczyć i do wiatru, który też tęsknotę w sercu nosi. Oj, rozmarzyłam się.
OdpowiedzUsuńUdanego szkolnego festynu!
Buziaki
Ewa
o rany , ale Ci zazdraszaczam tych pikników.... :-)))
OdpowiedzUsuńEj Kalino, ej dziewczyno podlaska, uśmiecham się do ciebie i macham z drugiego końca Polski. Uśmiecham się też do tych ogórków i chleba razowego...
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to czy ty w mojej kuchni byłaś? Bo to mój garnek kamionkowy i moja miseczka:))
Wspaniałego pikniku!
Ale pyszności:) I najlepiej smakują na pikniku:) Uśmiechu ślę Ci dużo nadmorskiego bo i u nas wiatr od morza chłodny i chmury ołowiane, więc ten uśmiech nich ociepli codzienność:)
OdpowiedzUsuńWiesz Kalina ,powiem ci , powinnaś udzielać korepetycji ze smakowania chleba naszego powszedniego , a lekarze powinni przepisywać twoje posty dla malkontentów na receptę :)))
OdpowiedzUsuńPożyczę sobie te słowa: zawijanie w bliskość siebie i otulenie dobrym słowem
Bardzo proszę, pożyczaj, Mario!
OdpowiedzUsuńDziękuję za uśmiechy, dzięki wam przetrwałam zimny piknik z ciepłem w sercu:)