06 czerwca 2014

Rowerowy biwak, czyli co piszczy w puszczy.

Czas lata to czas szekspirowski, Tytania z Oberonem wędrują ludziom przez sny, to i dziwne rodzą się marzenia i pomysły. na przykład taki, by wybrać się z grupką szóstoklasistów na biwak do puszczy, w dodatku rowerami. Oprócz roweru trzeba mieć jeszcze górnicze wręcz, kopalniane pokłady cierpliwości, stanowczość, oczy naokoło głowy i nadludzki stoicyzm, czyli stan, jaki mnisi zen zen nabywają po latach medytacji i specjalnej diecie. Ja tego nie miałam, ale pojechałam. A oto wszystkie powody, dlaczego było warto.




Jechać starą, dziurawą asfaltówką, gdy nad głową świerki starsze od moich dziadków, w rowach dojrzewają poziomki, jagodziska pełne deszczu i słonecznych plam, pachnie żywica i deszczem (deszczu będzie dużo w tym poście), to wszystko bezcenne.



Pomagać dopompowywać co dwadzieścia minut stary rower ojca chudemu jak kurczak chłopakowi, który z determinacją twierdzi, że wszystko jest w porządku, proszę pani, on tak ma, ten rower, bezcenne.





Wymieniać dętkę wspólnie z nauczycielem  od wfu innemu delikwentowi, co to najechał na szkło od piwa i matka mnie zabije, proszę pani, a dętka kosztuje dziesięć złotych, a dowozi ją szkolnym rozwalającym się busem pan Ludwik (Ludwik jest tylko jeden) - bezcenne.



Widzieć zółte kosaćce w głębi puszczańskich oczeretów, widzieć paprocie, słyszeć kukułki w zacinającym deszczu(mówiłam, ze deszczu będzie dużo) - bezcenne.




Doczekać się słońca, jeść lody w małym wiejskim sklepiku gdzie nasz widok budzi sensację większą niż przyjazd amerykańskiego prezydenta, rzucić rowery w koniczynę przy drodze, wąchać tę koniczynę, naklejać plastry na obite kolana, bezcenne.



Widzieć rzekę, naszą Narew cudną, jedyną w Europie płynącą wieloma korytami naraz, widzieć grzywy traw, głaskane ciepłym wiatrem, malowane w batik palcami aniołow i zachodem słońca, bezcenne.




Brodzić boso prze mokradła i zalewisko, idąc do skitu, czyli pustelni, gdzie mnich Gabriel pokaże nam dziewanny, bijące dzwony, sosnę śródziemnomorską, czarną brzozę, białe irysy - bezcenne.






Grać z dzieciakami w piłkę, patrzeć, jak smażą kiełbaski w spokojnym żarze wieczoru, gdy głosy znad rzeki stają się cichsze i cichsze, serce odpoczywa, a w hamaku kołyszą się ostatnie pędzące dni i jest dobrze, tak bardzo dobrze.... bezcenne.



Wrócić do domu mokra, po dwóch dniach, z cudzymi skarpetkami, musztardą i tysiącem wspomnień, poczuć uścisk moich chłopaków, powitać króliki, domek, ogród i rozkwitające róże przy bramce, poczuć się w domu - BEZCENNE.



21 komentarzy:

  1. Gratuluję samozaparcia w realizacji takich świetnych wycieczek!
    Kto nie był opiekunem na szkolnej wycieczce, zwłaszcza takiej z noclegiem, to nie wyobrazi sobie, jaki to wysiłek. A potem jeszcze trzeba wysłuchiwać komentarzy w stylu " Tacy to mają dobrze: nie dość, że mają wolne wakacje, to jeszcze ciągle sobie na wycieczki jeżdżą"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, Rezedo:) Wycieczka jest sportem ekstremalnym, ale młodzież spisała się świetnie, a paru maruderów tylko dodawało uroku. No i deszcz... wycieczka rowerowa w deszczu z dosuszaniem, to coś niebywałego:)

      Usuń
  2. Orzeszku włoski - wcięło mi komentarz, a tak ślicznie napisałam! ;)) Spróbuje jeszcze raz...
    Trafiłam do Ciebie od Maszki, z czego bardzo się cieszę, bo gdyby nie Maszka, pewnie nie dotarłabym do Ciebie, bo nie latam po blogosferze. ;)
    Muszę się wczytać w Twój blog na spokojnie, ale teraz mamy - czerwiec, czyli mój najdzikszy z najdzikszych mięsiecy w roku. Ujął mnie styl i ciepły sposób pisania o sensie życia ukrytym w normalnej codzienności i zwyczajnych czynnościach.
    Żeby Cię nie zgubić, zaraz dodam Twój blog do obserwowanych, a tymczasem zapraszam do siebie.
    Pozdrawiam serdecznie
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, Ewuniu, oczywiście, że wpadnę, a co do czerwca - pracuję w szkole, więc mam teraz "armagiedon", ale mimo wszystko piękny:)

      Usuń
  3. Uznanie za wyzwanie :))) Rowerowa wycieczka z takim programem blisko natury, powinna pozostawić niezapomniany ślad w twoich szóstoklasistach :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żebyś widziała, jak lamentowali, gdy musieli u mnicha się uczyć zielarstwa - rozpoznawać dziewannę, rutę, rozchodnik, babkę... A na co nam to... buuu......Ale myślę, że coś w nich zostanie^^

      Usuń
  4. Zapamietaja-na zawsze:)

    Jaka ta Polska-piekna!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak tak to opisujesz, to jedno piękno, ale też znam wycieczki szkolne i na każdej byłam chora z nerwów i migałam się jak mogłam... Chociaż moi to byli licealiści, problemy może trochę inne. Czasem mam wrażenie, że z młodszymi jednak troszeczkę łatwiej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapamiętają, Kasiu, też mam nadzieję.
      Miko; organizacyjnie byliśmy dopięci, mieliśmy obiad załatwiony na konkretną godzinę, nocleg w domku w puszczy, miejsca postojów, czyli ogólne ramy. A w tych ramach oczywiście chaos wakacyjno- pogodowy, problemy typu dętka i "nie po to przyjechałam na biwak, zeby zmywać", ale daliśmy radę. Młodsi może łatwiejsi, ale za to mniej zaradni. Ale kanapki robili sobie sami^^

      Usuń
    2. Kanapki to już duże osiągnięcie i pewien krok naprzód i wcale nie piszę tego z ironią. Wiele dzieciaków ma tak wszystko podsuwane pod nos, że chleba nie umieją ukroić. Oczywiście nie te z biedniejszych rodzin, te muszą być zaradne... A hasło "nie po to itd" znam doskonale, hrabin z wypielęgnowanymi paznokciami nie brak:)) Ale ty sobie ze wszystkimi poradzisz...

      Usuń
  6. I ja trafiłam tu od Maszki:) I to jak - wpis o ukochanej Puszczy:) Byłam, widziałam, tęsknię... Sklepik w Narewce znam osobiście:) Fajnie, że są miejsca, w których jest wola i zapał do zabierania Dzieciaków na takie wycieczki:) Na pewno będą długo pamiętać, bo to coś innego niż dobra cywilizacji:) Dziękuję za cudny spacer i serdecznie pozdrawiam! I nieśmiało zapraszam do siebie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Anex, dreptałyśmy po tych samych ścieżkach:) Dzieciaki już chcą pieciodniowego biwaku, bo dwa dni to za mało, już są plany na kolejny rok szkolny. Bardzo chętnie wpadnę, zaproszenie przyjęte!

    OdpowiedzUsuń
  8. Szczęsliwe dzieciaki,które nie są jeszcze świadome swojego szczęścia,że mają wspaniałą przewodniczkę po "meandrach" przyrody i życia:)Mają kogoś kto uwrażliwi na piękno,którym obdarował nas Stwórca.Aż by się chciało powiedzieć-oglądając takie widoki-Chwalmy Pana!
    Pseudo:Lawenda pochodzi od panny Lawendy z Ani...
    Pięknie opisujesz rzeczywistość:)Ja też tak czuję,ale nie potrafię, tak tego wyrazić:(
    No cóż,dostało się talent od Pana:)))))

    Kalino,pozdrawiam.Lawenda:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Panna Lawenda to jedna z moich ulubionych postaci z tej ksiażki:)
    Wasze dobre słowa mnie uskrzydlają, dają poczucie, ze nie jestem sama z tym, co mi siedzi w głowie i sercu.Czuj się w Kalinowie dobrze, Lawendo, zaglądajmy razem do Bożego ogródka i za piec:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też uwielbiałam pannę Lawendę i jej podwieczorki dla wyimaginowanych gości...
      Już kiedyś pisałam, że taki Nauczyciel jak ty to skarb:)) I koniecznie przez duże N!

      Usuń
  10. Faktycznie ... trafić do Ciebie na Twój blog - bezcenne !
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, Miłko, cieszę się, że wpadacie i czytacie:) Miko, mam nadzieję, że zaraz się nie wypusze jak paw dzieki wam, bo nie o to chodzi, tylko o to, by pokazać wam mój świat i wzajemnie. Bezwstydnie się cieszę z wszystkich blogowych gości, którzy zerkają mądrym okiem, dobrym sercem i pomagają nie czuć się samą z wrażliwością na planecie "suchej, spiczastej i słonej", jakby Mały Książę rzekł^^

      Usuń
  11. Wycieczki ucza tak wiele zyciowych umiejetnosci. Taka wycieczka nie moglaby by byc tu mozliwa, ze wzgledu na bezpieczenstwo. Dzieci musza obowiazkowo miec kaski. A pozatym nie kazdy posiada rower a nawet wie jak na nim jezdzic, a jeszcze czesc nie udziela sie fizycznie i nie bylaby w stanie przejechac nawet 10 m, jeszcze raz, bezpiecznie. Tu ruch jest dla samochodow, choc wiekszosc kierowcow jest w porzadku to ciagle moze sie zdarzyc jakis w goracej wodzie kapany. W razie dziecka lamiacego konczyne na takiej wycieczce - ty mozesz byc podana do sadu o odszkodowanie. Zgode na wycieczki jedno- lub dwu- nocne musza byc podpisane nie tylko przez dyrektora ale jeszcze superintendenta. Mozesz wyslac propozycje wycieczki i zostanie odrzucona, a to nie w ramach nauczania, a to niesprawiedliwa dla wszystkich, bo za droga. Musza byc na budzecie, ale ciagle szkola pokryje i wspomoze w wyjatkowych wypadkach. Dzieci i rodzice sprzedaja rozne rzeczy aby te fundusze uzbierac, ciastka, lody, lizaki, lacznie z organizowaniem 2 dolarowych tancy (w ciagu dnia). W zeszlym roku pojechalam na dwie noce, dzieci podzielone na grupy, grupy odpowiedzialne za sprzatanie po jedzeniu,sprzatanie we wspolnych pokojach. Aby nauczyc ich nie wyrzucania jedzenia, kazdy student mogl nalozyc tylko tyle ile zje za jednym razem i wtedy wrocic, gdy talerz jest pusty. Resztki jedzenia calej klasy byly wazone i ilosc podana na wykresie. Cala klasa pracowala na obnizenie resztek. W miedzyczasie, pomiedzy posilkami odbywaly sie "lekcje w terenie", na przyklad mapy i GPS, lub Polowanie. Polowanie - kazdy student jest innym zwierzeciem w lancuchu pokarmowym, ucieka wiec w chowa na terenia tamtejszego podmoklego terenu. Jedni scigaja drugich. Jak sie jest upolowanym wraca sie po zycie do matki natury (wazny aspekt - nie ma religijnych aspektow, bo religii jest u nas masa i kazda jest szanowana, a natura jest jedna :). Pozatym ja z wyboru jestem w publicznym sektorze. W tym roku pojechalam na jedna noc a dwa dni do Uniwersytetu. Mieli zajecia w prawdziwych laboratoriach - robili chemiczna reakcje, programowali tez mini jezdzace roboty na komputerze, a pozniej ladowali program do pojazdu i eksperymentalnie puszczali czy przejechal zaprogramowany dystans, itd. Wycieczki sa traktowane roznie przez nauczycieli, jedni traktuja je jak zlo konieczne, szczegolnie te calonocne, bo przeciez drzwi sie nie zamyka po wyjsciu i idzie do domu. Nie mozna przespac nocy chyba ze ktos jest naprawde wielkim spiochem. I malo nauczycieli na te wycieczki jezdzi. Wiekszosc jezdzi na jednodniowe. Pozatym wymagaja okreslona liczbe nauczycieli na glowe w zaleznosci od wieku studenta. W calonocnych tez wymagany jest jeden mezczyzna nauczyciel, w razie potrzeby wejscia do chlopiecych kwater. Nie raz nie wazne jest czy oni zapamietaja nazwy ziol, beda pamietali jak sie czuli, a czuli sie z toba - WSPANIALE i to jest najwazniejsze i ty to sprawilas, ze zrobilas im frajde! Tego nie zapomna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Watko, normalnie klękam przed tobą, rzeczywistość, o której piszesz jest tak trudna i inna! Ważenie resztek... u nas resztki zostały zabrane dla domowych psów^^ Faktycznie, te kaski, jeszcze nie są wymagane, tylko dwoch nauczycieli, jeden z przodu peletonu drugi z tyłu, dwóch na 14 uczniów. Spanie z dzieciakami w domku, więc w zasadzie spania nie było, to jest podobne. Zachwyciło mnie Polowanie - niesamowita lekcja, zainspirowałam się. Zajęcia w laboratoriach teź mamy, nasi uczniowie jeździli z chemii na uniwerek w ramach jakiegoś tam programu, ale to rzadkość. Rowery były pozyczane od ojców, dziadków nawet, warunek był tylko, że mają być sprawne. Jakoś było, dotarliśmy^^ Miałam największą frajdę chyba ja :D

      Usuń
    2. A ja przed toba Kalino :) Masz dar lingwistyczny az dech zapiera.

      Usuń
  12. Tanim kosztem , tyle bezcenności na raz. Bardzo mnie ciągnie w Wasze okolice.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)