Zrobiłam placki, które znikły szybciej niż prędkość światła, takie na sodzie i kwaśnym mleku, posypywane pudrem. A jak smażyłam placki poetyckie, słuchałam Gershwina.
Jest w tej muzyce coś, jak w wierszach Lowella. Nie wiem czemu, wzruszają mnie- są jak smutni mężczyźni, znużeni życiem, cyniczni, z echem dalekiej wrażliwości, ukrytym głęboko pod pozorną obojętnością. Napewno jest w tym koniec lata. Kiedy trąbki wahają się w tle, między spełnieniem a nadzieją. Fortepian odpowiada im jak echo kroków w opustoszałym domu. Z tej okazji napisałam wiersz o odchodzeniu lata...
Wciąż jasne są anioły dni, które odeszły.
Brzemienne w mądrość, siedzą przy wystygłym stole,
w glinianym dzbanie kolce tarniny, za oknem
powolny łoskot deszczu, jak zaciężnych wojsk.
Twój płaszcz obok mojego, osobny, oddzielony
granicą brązu, wonią, żałobnym konturem.
Kokon barwy, przeczucie. Filiżanka ziębnie
w złożonych dłoniach, nie chce ogrzać się oddechem.
Zapłacona każda minuta. Na poręczach
i na ramionach chłód. W cudzym domu
jesteśmy tylko ludźmi, którzy się spotkali
na brzegu samotności, jak na brzegu morza.
No a na deser Gershwin.
Kalinko wzruszyłem się. Dziękuję Ci za ten wpis- za to, że jesteś taka kochana, i dziękuję Ci za promyki światła wysłane w papierowym okręcie.
OdpowiedzUsuńJesteśmy ludźmi, którzy zadają kłam słowom o samotności. Na brzegu morza odnajdujemy stopy odciśnięte w piasku gorącym od słońca, gorącym od żaru serc.
niskie ukłony :)
ps. wiersz jest oszałamiająco piękny - dziękuję