Postanowiliśmy zrobić kopytki.
Po wielkim rodzinnym sukcesie w naszym domu kabaretowego skeczu o chińskiej kuchni, potrawa owa już na wieki nosić będzie taka nazwę. Kopytki, nie kopytka.
No więc w asyście Małego robiłam kopytki, wspierana duchowo, a Mały roztaczał przed soba i przede mną upojne wizje:
- Ale będą mięciutkie, prawda?
- I będzie tyle zasmażki, żeby nakryć wszystkie?
- I starczy dla każdego?
- No ba!- odkrzykiwałam na każde pytanie entuzjastycznie, niczym sprzedawca u Gribojedowa, zachwalający pstrągi czy co tam było. Śfiesz czy nie śfiesz?Śfiesz lubię, nieśfiesz nie. Zaraz, poszukam tego fragmentu...tylko przekopię się przez pratchetty i Hildegardę, żeby znaleźć Bułhakowa...ech., Innym razem.
Na razie za mną, Czytelniku, wracamy do kopytek!
Kopytki zostały zrobione, a do pary powstały rozmaite inne dania wegetariańko- fantazyjne, które załączam. Gotowania ogólnie było duzo w te wakacje, bowiem gościlismy gości, co przy naszej domowej siódemce sprawiało,że liczba osób w domu nieustannie przezywała fluktuację i w oczach mi się mienilo.
Ale surowców kuchennych w lasach dostatek, na ogrodach też, więc wegetarianie domowi mieli raj.
Poza tym ostatnio w sklepie przezyłam de ja vue, wydawało mi się, że jestem u Gribojedowa, stoję w kolejce za jesiostrem czy inną literacką rybą, choć tak naprawdę stałam w kolejce za wątróbką dla kota.Przede mną Dziarska Staruszka myczała radośnie:
- Ogonki jest? Jak jest, to pani mnie da! A jakie one, świniacze?
- Świniacze!- potwierdziła z entuzjazmem okrąglutka sprzedawczyni. Dziarska Staruszka rozpromieniła się:
- Jak świniacze, to da mnie dziewięć! I szyju indyczu da!
Metafizyka, niemal jak u Mrożka...
Poza tym jesień wibruje w końcach palców. A mgły wysnuwają się z mokradeł pod lasem i jak jechałam rowerem przez łąkę, to koła kąpały się w tym niematerialnym mleku, niezwykłe wrażenie...
To nie kopytki a KOPYTA z tura co najmniej :D
OdpowiedzUsuń"– Nie, nie, nie! Ani słowa więcej! Nigdy, w żadnym wypadku! Niczego do ust nie wezmę w pańskim bufecie! Przechodziłem wczoraj, szanowny panie, obok pańskiego bufetu i do tej chwilinie mogę zapomnieć ani jesiotra, ani bryndzy! Łaskawco! Zielona bryndza nie istnieje, ktoś musiał pana oszukać. Bryndza powinna być biała. A herbata? Przecież to pomyje! Widziałem na własne oczy, jak jakaś niechlujna dziewczyna wlewała z wiadra surową wodę do waszego wielkiego samowara, a herbatę tymczasem nalewano w dalszym ciągu. Nie, mój drogi, tak być nie może!"
OdpowiedzUsuńto rzeczywiście kopyta, a nie kopytka :)
I małego też kocham
OdpowiedzUsuń