A dzisiaj mam nastrój kafejkowy. Nie wiem czemu, ale mi się Tarabuk warszawski przypomniał i zaczytywane w czerwonym pluszu godziny, gdy padał deszcz a czeska szkoła literatury koiła serce. Może to przez sierpień? Muszę kupić dzieciakom książki do szkoły i nie kupiłam żadnej. Za to czytaliśmy dzisiaj z Małym Brzechwę dzieciom i entuzjazm jak zwykle został wzbudzony przy Ptasich Plotkach. Siadła zięba na dębie, na pewno dziś się przeziębię.
Potem rysowaliśmy, upiekliśmy z Olą ciastka owsiane, zjedzone już zresztą, a potem zrobiliśmy blok czekoladowy, częściowo zjedzony.
A za mną chodzi kafejka i tęsknota za wolnym czasem. Niby mam go dużo, ale jak to w domu. To zrobię, tamto i dnia nie ma. Mały mnie zapytał, czy Bóg ma nogi. No ba! Ma, i to jakie! Chodzi po chmurach...
W sierpniu Bóg jest jeżynowy, pochmurny i mam wrażenie,że u Niego też pada. A jeżynowe ciastka są pyszne.
No więc wracając do kafejki, ech, wypiło by się parującej kawy i pogadało z przyjaciółką o niczym i o wszystkim. Obok leżałby Hrabal, założony zakładką na stronie 78, na Nocy Księżycowej:
[...]I mam jakby włączone w mózgu dwie centrale: jedna pilnuje i strzeże niczym oka w głowie wszystkiego, co piękne w naszej rzeczywistości społecznej, druga zaś - pozwala mi się cieszyć leśnymi alejkami i polanami, ścieżkami prowadzącymi z jednego zagajnika do drugiego, a między nimi leżą pola, które kocham, jakbym był rolnikiem: i chociaż jestem na służbie, wysiadam z wołgi i ogarnia mnie nagle takie pragnienie, że idę na pole, biorę do ręki garść ziemi na wiosnę i wącham ją, a kiedy zboże dojrzewa, pod pretekstem kontroli spaceruję wzdłuż naszych łanów i głaszczę dojrzewający jęczmień i pszenicę, czasami zrywam kłos i jakbym był gospodarzem, rozcieram go na dłoni i wącham ziarno, wciągam zapach nosem, a mam go niczym jaki agronom, i wiem, że w tym tygodniu zboże już dojrzało, że nadszedł czas żniw.
Ale najpiękniej jest i tak, kiedy w lesie świeci księżyc, ten księżyc wprowadza mnie w zachwyt, ten wschodzący księżyc, ten wschodzący księżyc...
Oj, wypiłoby się, oj, pogadało...
OdpowiedzUsuńOj tak, Noysik, oj tak..Pamiętasz, jak byłyśmy w Carskiej restauracji w Białowieży? Ach...*rozmarza się*
OdpowiedzUsuńA ja wciąż w Warszawie czekam, aż spotkamy się w kawiarni Ochoty. Aczkolwiek teraz nieustannie pracuję w restauracji na krakowskim, tam też gorąco zapraszam!
OdpowiedzUsuńno tak...pada i u mnie...jedyny pozytyw tego padania to zapach melancholii w powietrzu :)
OdpowiedzUsuńJeżynowy Bóg...ładnie :)
Kiedyś, Michaś, napewno się uda! E-ka, ja w sierpniu jakoś automatycznie zapadam na melancholię i trzyma mnie tak do grudnia....Ale jest w tym coś...drażniąco urzekającego. Takie swędzenie archetypów.
OdpowiedzUsuń