Lubię selery. Lubię brać je w ręce, powąchać, mają taki sennospróchniały zapach, są jak pomarszczeni mnisi zen, zagrabujący żwirek. Co do zen, to bardzo podobał mi się obrazek początkujących zen- istów. znaleziony gdzieś w sieci.
Dobrze sobie czasem takiego orła zrobić, jak ten pan po lewej na obrazku, choćby w śniegu. Albo w trawie wiosną. Dobrze to robi na równowagę spraw ważnych i nieważnych. Cudnie relaksuje. Co do selerów - wczoraj w poczekalni u dentysty poczytałam takie poczekalniowe gazety, a w jednej był felieton Agaty Passent o zajęciach z przygotowania do życia. Poleca, by uczyć dzieci i młodzież, żeby brać w ręce warzywa, zwłaszcza te pomarszczone, bo potem jako dorośli cierpią na fobię, żeby się nie pobrudzić, nie odczuć, nie obcować. Uprawa roślin ogranicza się do klikania w farmę na fejsbuku, co jest higieniczne i czyste, ale niestety, nie daje możliwości obcowania z takim małym, absolutnie cudownym, pomarszczonym, selerowym continuum.
Co do mnie, zawsze lubiłam się pobrudzić. Ziemia po pracy w ogrodzie wchodzi w linie na dłoniach tak głęboko, że nawet ręczne pranie nie domywa. Obieranie kartofelków tak samo. Kiedy jeździłam na podyplomowe studia plastyczne do O., moim ulubionym przedmiotem było lepienie w glinie. Wyobraźcie sobie widok dorosłych kobiet, często z manikiurem, stojących w osłupieniu przed wannami pełnymi moczącej się gliny. Trzeba było taką bryłę nabrać rękoma, osadzić na podstawie z płyty i lepić, formować, kleić... Czy według teorii pani Agaty Passent, mam dzięki temu mniejsze szanse, by skończyć z dotykofobią? Mam głęboką nadzieję. Bo co to za życie, gdy boimy się dotknąć świata, chropowatej kory, drożdżowego, rosnącego ciasta, herbacianych fusów, wygarnianych ręką z czajniczka, o kompoście nie wspominając... ale nie wiem. Może na wsi jakoś łatwiej. Moi chłopcy całe lato ganiają boso, grzebali się w każdej dostępnej ziemi, wyciągali z niej dżdżownice, lepili kule z błota... nie sądzę, by Mały zadrżał na widok selera, choćby najbardziej pomarszczonego. Ani tym bardziej ja. Przecież z selera można zrobić cuda, pasztet, kotlety, ugotować go, pokroić w plastry, obsmażyć w jajku i bułce, zapiec pod beszamelem, pod serową pierzynką, ze szpinakiem, z sezamem, z dynią...
Można mu powiedzieć, tak jak bohater Into the wild mówi do jabłka (ten cudny cytat podrzuciła mi kiedyś Liadan)
"Jesteś pyszne. Jesteś tysiąc razy lepsze od jabłek, które dotąd jadłem.(...) Jesteś
takie smaczne, takie organiczne, takie naturalne. Jesteś jabłuszkiem
mojego życia"
Mówienie do roślin, tak jak dotykanie ich, to bardzo miła terapia tak w ogóle. Można recytować wiersze, podczas gdy strużynki selera lecą do wiaderka, wtedy mamy dwa w jednym, piękne z pożytecznym, takie stowarzyszenie pomarszczonych selerów. Chwytajcie dzień i uczyńcie swoje życie niezwykłym! W sumie zaczynam z selerem mieć bratnią (siostrzaną?) wieź, z powodu zmarszczek mimicznych. Jeszcze parę lat i będę jak selerowy akolita zen. Poza tym nie lubię pracować w rękawiczkach. Tylko do wydzierania najgorszej darni zakładam. I kocham pomarszczone twarze, są żywe, są opowieścią o tysiącach uśmiechów i smutków.
Z wieści domowych: Mały zrobił test na osobowość i od wczoraj twierdzi z powagą, że jest emocjonalny i kieruje się mową serca. Poza tym kupiłam pierwsze podpędzone hiacynty, jutro rozbieram choinki, a dzień dzisiejszy był już dłuższy o 9 minut. Czyli same powody do radości:)
Seler smażony:
- seler obrać, ugotować z przyprawami do smaku, pokroić w słupki
- każdy kolejno maczać w rozbełtanym jajku i w bułce tartej, smażyć na złoto
- to samo można zrobić z marchewką, a potem pogryzać
Też lubię pomarszczone twarze, im bardziej pomarszczone, tym bardziej mnie rozczulają. :) A rękawiczek też nie noszę (oprócz zimowych) ;)
OdpowiedzUsuńA seler lubię w wersji a la kotlecik w sosie serowym - no pychotka! Dawno nie jadłam i narobiłaś mi smaka...
Buziaczki
Seler jest zdrowy, zabawny i ładnie pachnie czyms starym, ziołowym i trochę jak mięta w starej bibliotece. Nie umiem tego opisać:) Ale jest cudny:)
Usuń
OdpowiedzUsuńZ opowiadam mamy wiem ,ze byłam bardzo czystym dziewczęciem , czyli jak mnie mama elegancko ubrała na spacer wracałam z tego spaceru w nienaruszonym stanie ;) Do dziś mi z tego została niechęć do farb ,bo malowanie to brudne zajecie . Na zjeciach plastycznych z dziećmi wymyslałam różne dziwne techniki ,żeby uniknąć malowania ,bo to był dopiero kosmos ;) Na szczęście od malowania był plastyk który przychodził na zajęcia z dziećmi :)))) Ale do prac gospodarskich rękawic nie używam ,po prostu mi przeszkadzają :)))
Dla mnie powrócenie czystym ze spaceru nieosiągalne, podziwiam! Weszłam na każde drzewo i w każda dziurę, Mały ma to po mnie.
UsuńSeler, takie niepozorne warzywo a tyle pięknych słów o nim można napisać? Zadziwiasz :) I ten zapach "sennospróchniały" - kto by pomyślał? Hmm.... bardziej mi się pan seler podoba w Twojej odzie do jego okrągłości, niż w naturze. Brudzić się nie lubię, tylko ziemia i kompost w ogrodzie oraz wygniatane ciasto jakoś wyglądu brudu dla mnie nie mają, kocham je miętosić, dotykać, wąchać... Czemu JUŻ rozbierasz choinkę???
OdpowiedzUsuńBo sypie igłami jak romantyk wierszami:)
Usuń:) O wężymordzie ostatnio pisałyśmy i jak na zawołanie pojawił się w sieci przepis: http://pinkcake.blox.pl/2015/01/Wezymord-pieczony-skorzonera-gotowana.html
UsuńPozdrawiam :)
Zawsze mam pełne kieszenie jednorazowych rekawiczek. To samo w aucie. Są jednorazówki oraz materiałowe bo zawsze mogą się przydać. Używam ale nie na wiele to się zdaje. Zwykle pomaga pranie ręczne , sok z cytryny i krem .Seler lubię gotowany w zupie pomidorowej. Na szczęście nikt inny jeszcze się nie zorientował jaka to pychotka.Jest cały moim kochanym jabłuszkiem pełnym snu.
OdpowiedzUsuńDziś robię pomidorową- spróbuję z selerem!
UsuńSelery zawsze mnie intrygowały swoją pokręconą "powierzchownością" Tyle się na jego powierzchni dzieje.
OdpowiedzUsuńA bardzo lubię jeść je na surowo. Surówka z jabłkiem i odrobiną majonezu -mniam! Dodaję go praktycznie do każdej zupy i wtedy lubię sobie chrupnąć kawałeczek :)
W ziemi lubiłam się bawić... zresztą przekazałam to w genach moim dzieciom ;) A do gliny wzdycham i wciąż i mam nadzieję, że za rok...moze dwa będę znowu lepić jak za dawnych lat...
Ze zmarszczkami nie muszę się oswajać... już to mam za sobą ;)
Jak widzę te cuda misiowe, pierniczkowe, haftowane, jakie robisz, to nie moge się doczekac, aż zobaczę gliniane!
UsuńJuż jestem jak seler i bardzo chciałabym poplaskać sobie w glinie - jest taka aksamitna:)
OdpowiedzUsuńHanuś, a nie macie tam jakiegoś dołka z gliną u siebie? Mały niedawno był na wycieczce w cegielni Lewkowo, tam sa warsztaty lepienia z gliny, ulepił mi anioła:) Potem go wypalili i przysłali, bardzo aniołowy anioł.
UsuńNo to ja jestem odszczepieniec, bo nie cierpię zapachu selera. A jak coś dla mnie po prostu śmierdzi to unikam jak się da. Ze mnie teraz wiejska baba, która połowę życia spędziła w mieście. Nie używam do niczego rękawiczek. Uwielbiam grzebać w ziemi, wyrabiać ciasto i jedynie czego nie zrobię to wyprawianie świeżo zabitego drobiu. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńTez uwielbiam grzebać w ziemi. Nie mogę się wiosny doczekać, żeby znów siać i sadzić... nawet pielić mogę, czemu nie. Jak to pachnie, taka wiosenna ziemia. Pozdrawiamy też:)
UsuńSympatycznie się bawisz słowami. :) Ja też jestem odszczepieńcem i nie znoszę smaku i zapachu selera. I pietruszki. Jakoś jeszcze toleruję naciowy. Rękawiczek z reguły nie używam, chyba że przy silnej chemii (jak farba do włosów:). Ciasto wręcz uwielbiam wyrabiać. Dotyk jest jedną z ważniejszych dróg poznawania świata. Moje dzieci też tak mają. :)) Najwięcej zawsze cierpiałam w różnych muzeach, gdzie coś było za szybą i nie wolno było dotknąć. :))
OdpowiedzUsuńA co do brudzenia się, to znasz pewno to powiedzenie, że dzieci dzielą się na czyste i na szczęśliwe. :))) Moje z reguły po zabawie są szczęśliwe. :)))
Pozdrawiam z życzeniami wszystkiego dobrego w nowym roku :)
A tam odszczepieńcem, Grażynko, każdy ma swoje ulubione zapachy i smaki, a w dodatku one ewoluują. Kiedyś nie jadłam chrzanu, a dzisiaj nie wyobrażam sobie, jak mogłam:) To samo z warzywnymi sokami - polubiłam dopiero niedawno. Ja dotykałam w muzeach, przyznaję się, nawet, jak napisali, że nie wolno. Zwłaszcza drewniane meble z rzeźbieniami... O, moje dzieci też szczęsliwe, czasem nawet szczęsliwe od stóp do głów!
UsuńPozdrawiam i nowego roku wzajemnie! Dobrego, jasnego, szczęśliwego.
Po raz kolejny przekonuję się , że z Ciebie Pollyanna- rozbieranie choinki -powód do radości !
OdpowiedzUsuńMi zawsze tak bardzo żal ....Uświadomiłam sobie ,że nie lubię upływu czasu , hiacynty też kupiłam ,jutro zrobię sałatkę z selera :) Może to specyfik na pesymizm ?
Mały jak zawsze cudny ! Pozdrawiam E.K
Rozbieranie choinki przygotowuje miejsce pod wiosenne dekoracje, pastele w kuchni, białości, kwiaty w doniczkach i takie tam. Lubię zmienność czasu, myślę o tej zmienności, a nie o upływaniu, raczej cykliczności. Cieszyłam się świętami, a teraz cieszę się tym, ze dnia przybywa i idzie wiosna. Jakoś tak naturalnie:) Jedno musi być, żeby nadeszło drugie. Jak zjedzone ciasto daje możliwość zrobienia następnego:)
UsuńMały jest gość:D Pyta mnie, czy kieruję się sercem czy rozumem? Na razie odpowiadam, ze jedno nie wyklucza drugiego, ale chyba czeka nas filozoficzna rozmowa^^
uwielbiam pod każdą postacią a najbardziej w towarzystwie marchwi i pietruchy - obficie posypać ziołami, polać oliwą z oliwek, zapiec w piekarniku przez ok. godz. a następnie dodać zwiórkowane masło i jeszcze piec ok. 10 min.
OdpowiedzUsuń:))
Uwielbiam surówkę z selera z rodzynkami i śmietaną :) A naciowy z keczupem ... mniam
OdpowiedzUsuńMasz rację, że myślenie o cykliczności czasu jest radośniejsze niż rozpamiętywanie jego upływania. Bo świąteczny czas minął ale przecież dnia przybywa i do wiosny bliżej i do grzebania w ziemi :) uwielbiam.
OdpowiedzUsuńA selerowy zapach kojarzy mi się z dzieciństwem i zapachem maminych rąk.
Serdecznie pozdrawiam :)