Po długim weekendzie w domu zostało zjedzone wszystko, co było jadalnego (słoików nie dałam ruszać, na zimę), tak więc bladym świtem jadę do sklepu z koszykiem. Dzień słoneczny, chłodny po wrześniowemu, z rosą, która nogi obłokom myje. W Kalinowie ruch i gwar, bo zgodnie z pięćsetletnią tradycją we wtorki mamy jarmark wiejski, zwnay rynkiem. W każdy wtorek,od królewskiego nadania, a co, jak nie korzystać, skoro król nadał.
Zawsze mnie wzruszają przyjeżdżający z wiosek starsi ludzie. Jada traktorem, on i ona dobrze pod siedemdziesiąt, albo i osiemdziesiąt, stareńki traktor wyczyszczony, rozłożona na siedzeniu makatka wełniana, siedzą tam jakoś, trzęsąc się, oboje. Wychodzą przede mną, niezgrabnie, bo to biodro, to coś. Ona ma zawsze torby, zawsze niesie je sama, on idzie za nią i płaci. Stoimy w tej samej kolejce, patrzę na chustkę w kwiaty, na sweterek brązowy, na czarne pantofle.
- Pani, po czemu te kości? - pyta.
- Po dwa trzydzieści dziewięć. Ile dać?
- Nu da... da ile tam... będe patrzeć, ile starczy, niech waży...
Sklepowa waży. babcia rachuje cicho.
- A może mnie ich porąbać?
- Nie, nie może ich porąbać, bo nie ma siekiery
-Nu,to my jakoś sami...
Zakupy. Koszyk kości, pasztetowa, worek soli. Dziadek z nonszalancją bierze jedno piwo, wypija na sklepie, czekając, aż ona zapakuje wszystko w swoje torby, szyte z materiału, z wyświechtanymi rączkami.
Wracam do domu, ze swoimi bułkami, kakao, serkiem dla dzieci, z jakimś szacunkiem, ciszą, ciepłem w srodku. Naprawdę, tak niewiele trzeba. Słoneczny dzień, kwitną lilie. Po niedzieli wracam do pracy, nawet się cieszę, lubię zmiany. Lubię twarze dzieci, spotykane na wakacjach w sklepie, pytające, czy będzie koło dziennikarskie, czy pani nas będzie uczyć w gimnazjum, czy, czy...
Lilie. Słońce. Ludzie, wypoczywający gdzieś tam na pięknych wyspach, czy doceniają to błogosławieństwo wyboru, że możemy. Moge pojechać do Wrocławia, wypić sojowego szejka z karmelem, kupić sobie róże, patrzeć na fontanny. Takim spracowanym dłoniom tych kobiet, stojących w kolejce za suchym chlebem w workach na rynku, za rentą, nikt nie dał nawet szansy na spełnianie marzeń. Jak moja Babcia, która nawet nie chciała przyjąć w prezencie bluzki na Święta, zawsze zażenowana, że tyle kosztowało, że można to dla dzieci, dla wnuków...
Jak mi Jej brak, wciskającej mi, dorosłej, w dłoń tych dwudziestu złotych, które powinny być zamknięte w złotej szkatule, tak cenne. Dla ciebie, kup sobie coś, dziecko, kobieta na stanowisku powinna być zadbana...
I mówiła to ona, w swojej brązowej, wytartej kamizelce jak indiański koc, z siwym warkoczykiem, którą przypominam zawsze sobie, patrząc na inne siwe warkoczyki, upięte żelaznymi szpilkami i dźwigające świat.
Lilie, ogród w słońcu.
Po czemu te kości.
Znowu dostałam dobrą lekcję od Pana Boga.
Popłakałam się ....
OdpowiedzUsuńMnie też się to zdarza, to jakies takie immanentne w człowieku, Alicjo.
UsuńFajna historyjka ładne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńZawsze lubiłam stare kobiety, wiele można się od nich nauczyć.I uwielbiam wiersz Różewicza "Opowiadanie o starych kobietach".
OdpowiedzUsuńHanna
Zaglądam do Ciebie od czasu do czasu.Ale dziś mnie powaliłaś poryczałam się jak małe dziecko.Tak mi też brakuje babci tej spracowanej kobiety szorstkich rąk wciskających te dziesięć złotych.Kobiety która żyła tylko pracą i tym " żeby wam było lepiej niż mnie".Jak mało jest ludzi którzy potrafią się cieszyć z tego co mają a mają nie mało , ja się zawsze zastanawiam jak malutko mieli ludzie spracowani i zapracowani a jak potrafili się cieszyć ze wszystkiego ach szkoda słów .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie Elżbieta
Kalina, mam ochotę Cię ucałować babo.
OdpowiedzUsuńpotrzebny był mi ten wpis... wszystkie moje obecne problemy przestały puchnąć do nadnaturalnych rozmiarów..
OdpowiedzUsuńBardzo mnie wzruszyłaś. Nie pamiętam moich babć, tak się życie potoczyło. Mogę sobie tylko wyobrażać, że byłyby jak Twoja Babcia...
OdpowiedzUsuńNiestety nie pamiętam swoich babć, mieszkałam od nich bardzo daleko. Twoja chyba była niesamowita. W dzisiejszych czasach ludzie często nie doceniają tego co mają, bo ciągle im mało i mało. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńkocham to trafiające prosto de serca pisanie...
OdpowiedzUsuńzobaczyłam jedną ze swoich Babć ( druga była "kapeluszowa"), w czarnej chustce w czerwone róże, błękitnym rozpinanym swetrze i brazowej spódnicy.
OdpowiedzUsuńOczy mam na bardzo mokrym miejscu...
A ja mam zająca w ogrodzie! Wiem, że bez ładu i nie na temat, ale tak się cieszę, że musiałam się pochwalić :D
OdpowiedzUsuńAguś, ja się cieszę, cię czytając. Zając lokator ulotny, może tylko przechodził? Zwabiony zapachem wegańskiego ciasta:)
UsuńI w moich wspomnieniach pozostała ta kamizelka zniszczona, warkoczyk cieniutki i siwy upięty wokół metalowymi spinkami. I jeszcze stopy bose, którym nie były straszne żadne kamienie, patyki, czy rżysko... Tęsknię bardzo, choć sama pewnie niedługo te dwudziestki będę wtykać swoim wnukom.
OdpowiedzUsuńKalinko!
OdpowiedzUsuńZ radością wracam czytać Twoje mądre słowa. Moja śp. Sąsiadka też pytała "po czemu to czy tamto". Bardzo to lubiłam...
Mamy lepiej, mamy łatwiej i niestety mamy tez więcej pretensji do świata i wszystkich w koło...
Cudownie, że są osoby takie jak Ty, które doceniają małe codziennie radości i to jakie szansy daje mam los. Trzeba je tylko wykorzystać :)
Cudownej niedzieli