Nawet u nas dzisiaj pocieplało. Jakby czar zdjęto ze zmrożonej ziemi. Wszystko rzuciło się kwitnąć, zapylać, brzęczeć. Zafascynowana oglądałam pszczoły i trzmiele w krokusach i na leszczynie - to widok tak chwytający za serce, że podnosi człowieka od razu wzwyż. Jakby się samemu dostało skrzydła. Przetrwały, są znowu, kwitną. Latają. Kolejna zima za nami i kolejna wiosna nasza.
Przebiśniegi, niestrudzone. Zawsze w awangardzie.
Czarne porzeczki już w pączkach, rabarbar wysuwa nos. Pierwsze listki róż.
W szklarni jeszcze nic nie wzeszło, ale czekam cierpliwie, a raczej niecierpliwie - jak Tadzio z książki o Ani Shirley, który to z siostrą Tolą posadził ogródek. I na swojej grządce co pięć minut sprawdzał, czy coś nie wyrosło.
Wokół róż chcę upleść płotki wiklinowe.
Cywilizacja. W klapeczkach wyjdę po sałatę! Mam dróżki w szklarni z resztek kostki.
W kuchni mam hiacynty, powielkanocnego zająca, piliśmy dzisiaj szejki z kaszy jaglanej z mrożonymi malinami i w ogóle - jak u Miłosza, dzień taki szczęśliwy.
Prostując się, widziałam błękitne niebo i stada gęsi.
U mnie też wreszcie pojawiły się trzmiele :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam te gruube, wiosenne panie trzmielowe:)
UsuńNajpiękniejsze są właśnie te miłoszowskie dni takie szczęśliwe...
OdpowiedzUsuńI enjoyed over read your blog post.
OdpowiedzUsuńYour blog have nice information, I got good idea from this amazing blog.
I am always searching like this type blog post. I hope I will see again…
ดูหนังออนไลน์