Rozpoczęły się, dzisiaj, oficjalnie ogłosił Pan Dyrektor, a dzieciarnia zakrzyknęła gromko i radośnie, jak tylko dwieście młodych piersi może taki okrzyk szczęścia wydać.
Od drugiej, nauczycielskiej strony też jest radość, nie wiem, czy nie równa tej pierwszej. Jeszcze do mnie nie dochodzi, jeszcze myślę, że jakaś podstawa programowa mi do monitorowania została, jakieś arkusze ocen, jakieś inne papierologie...
Wczoraj było jeszcze przed burzą i ochłodzeniem piękne ognisko nad rzeką, gitara i śpiew, opiekanie pianek i machanie nogami na pomoście. Rzeka jest tak nieziemsko piękna, ważki nad nią szafirowe, trawy zielone, a myśl leci niefrasobliwie do czegoś, co jak dzisiaj przeczytałam, po walijsku nazywa się hiraeth, a jest nostalgią za czymś utraconym, co nigdy nie wróci. Na przykład domem, który tylko pamiętamy, albo dzieciństwem.
Siedziałam nad rzeką i tęskniłam, szukając w sobie małej Kaliny, która jechała na wakacje do Dziadziusiów. I okazało się, że można być szczęśliwym i smutnym równocześnie.
W ramach nieśmiałego próbowania wakacji i pociechy nazrywaliśmy więc czereśni i zrobiłam czereśniowe kompoty, a potem leniliśmy się, biorąc przykład z kota.
Wakacje uważam za rozpoczęte!
Kalina
Kocham Pani kota ,to brat mojej Józi którą straciłam w ubiegłym roku...Wszystkiego dobrego na wakacje ! Julita
OdpowiedzUsuńPięknie masz w kuchni.:) Głaski dla kotka.:) Pozdrawiam serdecznie i życzę udanych wakacji.:)
OdpowiedzUsuńA kotek prawie jak moj... Piękny post :-)
OdpowiedzUsuńJakbym tam był......przecież ja to wszystko znam.Wiele z tych miejsc,to moje ulubione,z czasów szczęśliwych tam pobytów i nadnarwiańskich.....peregrynacji.Ech....to se ne wrati.
OdpowiedzUsuńZawsze początek wakacji jest fajny ,a gorzej jest zawsze z zakończeniem wakacji według mnie.
OdpowiedzUsuń