Zaczęło się tak; jakoś przypadkiem wpadł mi w oko skandaliczny wprost nagłówek na jakimś serwisie wiadomości: Modelka taka a taka pokazała się PUBLICZNIE z niewydepilowanymi nogami. Do nagłówka jakże słusznie oburzony tekst i zdjęcia przyłapanej na owym zdrożnym zaniedbaniu kobietki. I wiecie co? Ręce mi opadły. Po pierwsze, czy nie ma już ważniejszych rzeczy, niż wiadomość o absolutnie prywatnych nogach? A po drugie, przecie kobietka miała prawo, jej nogi. Jak to Old Death w drugim tomie "Winnetou" stwierdził: a gdyby mi się chciało włóczyć ze sobą aksamitną kanapę, żeby w wolnej chwili spocząć sobie na niej na prerii, co komu do tego? Mądrzy ludzie nie zwrócą uwagi, a diabła obchodzi, co będą mówili głupcy.
I tak mi sie przypomniało kilka fantastycznych osób, które ustawiłabym razem na piedestale z Old Deathem. Doris Lessing. Umiała warzyć piwo imbirowe i w wieku 14 lat prowadziła samochód. Otrzymanie nagrody Nobla skomentowała po swojemu: "zdobyłam wszystkie cholerne nagrody w Europie." Kochała zwierzęta, odrzuciła tytuł Dame of the British Empire. Była sobą.
Virginia Woolf. Pewnie dla kogoś kontrowersyjna, ja pamiętam ją z cudnych komentarzy, typu: "Twarz lady Morrell to piękne dzieło, cóż za wymodelowanie oczu i czoła! Ale podbródek, niestety, słabszy w stylu". "Kobieta, żeby zostać pisarką, potrzebuje własnego pokoju i 500 funtów rocznego dochodu". "Życie pozbawione iluzji jest rzeczą ponurą"
Tove Jansson. jak na tamte czasy, niesamowicie odważna i szczera. I nie tylko chodzi o jej związek z Too- Tiki :)
"Jutro będzie nowy, piękny dzień. Twój własny od początku do końca. To przecież bardzo miła myśl." - cytuję za Tove.
Ulryka Eleonora, królowa Szwecji. Dama w spodniach.
Potem Amelia Bloomer, od której nazwiska powstało określenie "Bloomerek", spodni dla kobiet. Ach, ile wam zawdzięczam, pracując w ogrodzie! Albo jadąc rowerem. Cytuję za artykułem o bloomerkach, stąd:
Królowa Wiktoria oświadczyła, że
"spodnie Mrs. Bloomer zagrażają istnieniu brytyjskich rodzin, prowadząc
do emancypacji kobiet i jednoczesnej degradacji mężczyzn"
Hester Stanhope. Podróżowała po pustyniach Libanu i Syrii w męskim stroju, pantalonach i turbanie. Goliła sobie głowę! Potem została pustelniczką, w klasztorze Mar Elias, studiowała alchemię i astrologię, paliła wodną fajkę. Jakby jakiś tabloid napisał o jej ogolonej głowie, pewnie obśmiałaby ich i strząsnęła kurz z sandałów.
Zmarła w swojej górskiej twierdzy, zamurowawszy bramę, z jednym służącym, chora, otoczona przez koty. Tak chciała. Życie- meteor.
"Nie boję się niczego ... Moje jest słońce, gwiazdy, perły, lew, światło z nieba" - Lady Hester
Żmichowska w liście do Wandy Żeleńskiej:
„Gdy pierwsze sygaro wypaliłam, był lament w domu, a gdy na koń
wsiadłam, były płacze i zgrzytanie zębów, o jakich pojęcia chyba nie
masz”.
Nie, nie zachęcam do wędrówek po pustyniach czy palenia cygar. Po prostu do robienia tego, co daje szczęście i pozwala żyć na naszej cudownej planecie. Dla mnie to rodzina, ogród, wąchanie macierzanki czy rozmarzenie nad wieczornymi mgłami, dla kogoś innego - pustynie, perły czy lwy. A skoro już tak filozofuję, to musi się tu pojawić cytat z mojego ukochanego "Błękitnego Zamku".
"Największym szczęściem jest kichnąć, kiedy się ma ochotę."
"Strach to nasz grzech pierworodny. Nie ma nic bardziej poniżającego ani okropnego, niż żyć w bojaźni"
"Może nie zdążę zrobić wszystkiego, czego pragnę, ale już nikt nie zmusi mnie robienia tego, czego nie chcę".
To co wypada stało się silniejsze od tego, co chcemy :)
OdpowiedzUsuńSpołeczeństwo łamie karki tym, co chcą być inni jednocześnie krzycząc o indywidualności jednostki.
Albo przypina modne obecnie łatki braku tolerancji, ksenofobii itd. itp....
UsuńWspaniały wpis, Kalino - ja też z tych wąchających macierzankę :-)
Pozdrawiam macierzankowy klub!
Usuń