Kiedy wstajemy rano, za oknem kuchni śnieg ma barwę grafitowych błękitów, już dnieje - dzień rozrzutnie jest już dłuższy o 50 minut od tego najkrótszego leniwca. Lubię poranki, choć ostatnio nieprzytomnie trafiłam we framugę zamiast w drzwi. Amarylis zdecydowanie poprawia mi humor, a w kuchennym ogródku rośnie jeszcze pietruszka i truskawki w donicach. Choć choinka rozebrana, lampki na oknach jeszcze mrugają. Tak tęskno za światłem. Palce grzeją się na brzuszku kubka z kawą zbożową a umysł pływa między wspomnieniami snów a wyzwaniami nowego dnia jak rybak w łódce, któremu zawiązano oczy. Ale jakoś posuwamy się do przodu :)
Za dwa dni ferie, mocium panie.
A dzień dłuższy o 50 minut! Ileż można dokonać przez takie 50 minut!
Na przykład dziesięć razy przesłuchać duet Natalie Cole z Nat King Colem, When I fall in love...
Ostatnio wielkopomnego odkrycia dokonał Duży, nazywając bankomat, z którego pobieraliśmy niezbędne zaopatrzenie bankrutomatem. Słusznie, słusznie! Coraz mniej zostaje, utracjuszostwo jak nic.
A w ogóle mam pomysł na zimowe śniadanie: kakao z bitą śmietaną. Do tego grzanki; bułka moczona w mleku, podsmażona na masełku, posmarowana na gorąco malinowym dżemem. Kiedy błękity stają się bielami, granaty szafirami, a fiolet nocy umyka pod cytrynowymi oczyma lamp, takie kaloryczne śniadanko rozgrzewa serce. A gdy w tle jeszcze Nat i amarylis, chórki pietruszki i mruczando zmywarki porannej... naprawdę, damy radę przetrwać dzień nawet z ośmioma lekcjami i zespołem do spraw programu naprawczego. O czym donoszę wam optymistycznie.
Duetu posłuchałam dwa razy, amarylis jeden przekwitł, a drugi dopiero będzie kwitł, ale i tak jest we mnie poranny optymizm. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń