Dusza Miasta przyglądała się nam spod ciężkich powiek brązowookich kobiet, które mijaliśmy na ulicy, kobiet przeniesionych tu chyba ze Stambułu Pamuka, wędrujących o krok za swymi mężczyznami przez wykoszone parki, ulice, pełne reklam europejskich, amerykańskich, chińskich, arabskich, wielorakich. Dusza Miasta obserwowała, gdy wchodziliśmy po szerokich, tarasowych schodach CN Tower, by zobaczyć Miasto z góry; to, co niewidoczne z dołu miało odkryć tajemnicę Duszy. Kiedy winda mijała kolejne piętra, Dusza Miasta oddychała w głębi betonowej aorty tej monumentalnej wieży. Patrzyłam na twarz śniadoskórego, młodego chłopca, który był naszym przewodnikiem w windzie i w tym ścisku próbował spokojnym, monotonnym głosem powtórzyć tyle razy recytowane zdania: wysokość, ilość pięter, data powstania wieży, i tak dalej, i tak dalej... Wyglądał jak młody Echnaton. I myślałam o europejskich miastach, tak innych, na przykład naszych, jak w wierszu Miłosza:
Miasto było ukochane i szczęśliwe
zawsze w czerwonych piwoniach i późnych bzach
pnące się barokowymi wieżami ku niebu
Powrócić z majówki i stawiać w wazonach bukiety,
za oknem widzieć ulicę, którą szło się niegdyś do szkoły(...)
Nie wiem, czy mogłabym pokochać tutejsze Miasto. To nie jest łatwe, być obcym, przybyszem w Mieście, które jest palimpsestem, gdy trzeba odkopywać jego kolejne warstwy, deszyfrować znaczenia, obrazy, sny, migawki wspomnień, tym trudniejsze, że nie moich. Byłam tu obca i Miasto to czuło. Tyle milionów istnień, tak różnych. A jednak czułam się obok nich.
Piętrzące się budynki, wyżej i wyżej, układ krwionośny ulic, nieustanny ruch, robaczki aut, pociągów, białe skrzydła statków na jeziorze. Przypomniało mi się jezioro Tibigan z książki Zajdla. Zupełnie jak Ontario, choć Zajdel opisywał ponoć Chicago, nie Toronto, co rozpoznał już Ziemkiewicz. Ale podobne...
Jezioro tutaj też było oazą ciszy, spokoju dla oczu, taflą z szafiru, do której uciekał wzrok i serce, podczas gdy za plecami napierał tłum japońskich turystów, robiących sobie radosne zdjęcia na tle niekończącej się perspektywy. My też zrobilismy zdjęcia. A ja myślałam o Anima Urbis i o tym, że Miasto żyje na swój sposób, jest organizmem, jakimś mechaniczno - architektonicznym symbiontem, żywiącym się snami, emocjami, wykradanym ludziom czasem. Tylko dzieci były swobodne, siedząc na posadzce, ignorując Miasto za plecami, grając na tabletach, jedząc cukierki i paplając międzynarodowo. Uśmiechnęłam się do nich, odpowiedziały uśmiechem. A kiedy zaszło słońce, poszliśmy oglądać rafy koralowe w pobliskim akwarium.
Coś cudnego; falujące światło, setki żywych stworzeń, kolory, dźwięki, szelest wody, ruchomy chodnik, niosący nas przez kolejne akwaria, nawet takie, będące nad naszymi głowami- wpatrywaliśmy się w przepływające nad nami rekiny czy ławice skalarów niczym rozradowane dzieci.
Zapomniałam o Duszy Miasta, ale potem, na koniec, gdy weszliśmy do przepompowni i zobaczyłam gigantyczne filtry i pompy, zasilające akwarium w te tysiące ton wody i powietrze, zrozumiałam, że ona była tu cały czas, okazując nam teraz swoje sny o koralowych rafach i łagodnych zatokach, o uśmiechniętych dzieciach i wesołych zabawkach w sklepie dla turystów. No więc śniliśmy. Właśnie tak, z Miastem.
How interesting to see Toronto your camera lens! Thank you!!
OdpowiedzUsuńPhotos do my oldest son, has a good eye:)
UsuńTo zdjęcie z promieniami słońca przedzierającymi się przez wodę to mistrzostwo świata...
OdpowiedzUsuńCiekawe, bo myśląc o duszy miasta, raczej szukałabym patrząc na nie z dołu, z jego zakamarków. Miasto z góry tak bardzo wydaje mi się zabiegane, chaotyczne i przytłaczająco ogromne.
Piękne akwarium, To jest cudowne tak być jakby między rybami, koralowcami w tym cudnym i zupełnie nie naszym świecie, choć zza szyby...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,
m.