09 lipca 2014

Cold Creek, czyli bog - no, linnea borealis i Mroczna Puszcza. Z echem Wordswortha.

A następnego dnia...

...Watka zabrała nas do Cold Creek, co Mały ochoczo przetłumaczył na Zimny Strumień. W ogóle inwencja Małego nie opuszczała całą wędrówkę, tutejsze mokradła, czyli bog nazwał bog - nem, gryzące nas muchy to według niego Angry Flies, czipmanki to ryczypiski, wiewióry to cymbałki, ścieżka porośnięta babkami to babkowa droga, a otaczający Cold Creek las to Mroczna Puszcza. Kiedy nie udało nam się wytropić linnea borealis, rozchlipał się serdecznie i domagał tabliczki, oznaczającej siedlisko tego małego cudu. Kiedy zobaczycie zdjęcia bog- na, to zrozumiecie, czemu niełatwo odnaleźć tam  zimoziół (zimozioło?), czyli ulubioną roślinkę Linneusza, o której przeczytałam, że jest glacjalnym reliktem. Brzmi bardzo dostojnie jak na takie maleństwo:)


Zdjęcie STĄD

 - podczas wędrówki po rezerwacie byliśmy i na ciepłych, przewianych wonnym wiatrem łąkach,



-  i nad cichym stawem,


-  i w suchej, mrocznej cedrowej alei rodem z budzących dreszcz opowiadań Poego, gdzie brakowało tylko pajęczych sieci do pełni obrazu; 

- od Watki wiemy, że te zielone banieczki mieszczą w środku sprytne owady, które w ten sposób załatwiają swoje problemy mieszkaniowe i rodzinne;


- a oto BOG - no w całej krasie;


- jedliśmy takoż maliny i poziomki z przydrożnych zarośli, pożywiło się na nas z pół setki wygłodniałych komarów, a ja fotografowałam sama nie wiem co, bo angielskie nazwy, które zdradzała mi Watka zapomniałam bardzo szybko. Czy to głóg? Prerafaelickie kolory, kontrasty. Wzrok ukołysany zielenią nagle ożywia się, gdy plama karminu błyska razem ze skrzydłem modrosójki...


Drewniany mostek ciągnie się i ciągnie, rozpięty nad zarośniętymi rzęsą oparzeliskami, nad bełkoczącym tajemniczo potokiem,  światło ledwie muska połamane szczątki pni, obrośnięte mchem konary; w całym tym pięknie spotkaliśmy ledwie dwoje turystów. Ale widoki mieliśmy cudne, za co serdeczne podziękowania kieruję do Watki. Sama w życiu nie trafiłabym w te ostępy.


 - w górę i w dół, wspinaliśmy się i zbiegali po rdzawym igliwiu, przemykali pod kurtynami gałęzi, brodzili w trawach, chwytających nas zielonymi dłońmi za kolana, a górą leciały nawisłe, szare chmury, niosąc deszcz, który na szczęście spadł dopiero wtedy, gdy opuszczaliśmy rezerwat.


 - przy okazji dowiedziałam się, że pałki wodne nazywane są tutaj  Kocim Ogonem. Oczywiście, Mały urwał Koci Ogon i próbował przemycić go do domu...
A na dobranoc Wordsworth, oczywiście.

Nie umiem tego wyrazić, czym byłem wtedy, w tych latach;
huczący wodospad niby namiętność ogarniał mnie,
skały, góry, głębokie, mroczniejące bory, wszystkie te barwy, kształty-
pożądaniem, uczuciem były dla mnie i miłością.
Te lata już przeminęły,
ich cierpkie radości, zapierające dech w piersiach zachwyty- zgasły.
Nie płaczę za tym. Inne dary za ową stratę,
mniemam, przeobfite nagrody stały się moim udziałem.
Słyszę często spokojną, smutną muzykę ludzkości,
bez tonów ostrych, ale pełną mocy, aby oczyszczać i władać.
Odczułem obecność, która wzrusza mnie radością,
obecność czegoś, co jakże głęboko
przenika wszystkie tego świata rzeczy(...)
Więc jestem i dzisiaj lasów, łąk i gór miłośnikiem, zielonej ziemi i
wielkiego świata(...)
Z jaką radością znajduję w naturze
i w mowie zmysłów spokojną kotwicę najczystszych moich rozmyślań,
strażniczkę mojego serca,
przewodniczkę, duszę mojego życia.

12 komentarzy:

  1. O rety, ale wspaniała wyprawa... Cedrowa aleja jak z jakiegoś snu, albo baśni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takiej mrocznej baśni, ale też miałam podobne odczucia... i to się ciągnie dłuuuugi kawałek, więc można nałykać się widoków!

      Usuń
  2. Jak niezwykle, tajemniczo i prehistorycznie... Niezwykłe miejsce... A co to to żółte na łące?
    Dziękuję za wiersz, jak i za to, że budzisz we mnie pragnienie poczytania poezji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To żółte na łące to Pan Jajeczniczka, czyli komonica zwyczajna, a tutaj ją nazywają Birdsfoot Trefoil. Dla mnie bardzo letnie, wakacyjne, takie z czasów dzieciństwa... A co do wierszy, Miko, to są cudownym dopełnieniem. Jesli lubisz taką poezję, to polecam w tłumaczeniu Barańczaka Antologię angielskiej poezji metafizycznej XVII stulecia. Moja ukochana i wyczytana do ostatniej strony:)

      Usuń
    2. Oj, dzięki za wskazówkę, pędzę szukać na Allegro!!

      Usuń
  3. Magicznie! Pokazujesz nam najpiękniejsze miejsca na Ziemi ;) Nie mogę nie powtórzyć (bo brak mi Twojej cudownej lekkości i poezji opisywania rzeczywistości) za Agą, że to miejsca ze snu albo baśni... jakby czas się zatrzymał.
    Blogowe znajomości skutkują wspaniałymi i wzruszającymi wrażeniami ;-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję się tu jakbym brodziła w strumieniu czasu pod prąd, Inkwi^^

      Usuń
  4. to piękne, że się spotkałyście:-)
    to trochę tak, jakby ze mną:-)))
    Linnea to moje tajne imię. A to z czerwonymi jagodami wygląda jak czerniec gronkowy, jeszcze niedojrzały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i mam nadzieję, że mnie oplotkujecie:-)

      Usuń
    2. Z plotkami nie obiecuję, ale wysyłamy Ci bardzo słoneczne i pachnące łąkami myśli:) Czerniec gronkowy, czerniec gronkowy.... muszę zapamiętać. Masz piękne tajne imię!

      Usuń
    3. Nie ma czasu na plotki. Plotka zreszta nic nie da. Drugiego czlowieka trzeba samemu poznac i mam nadzieje, ze Kalina kiedys bedzie miala te przyjemnosc spotkania sie z toba na zywo i oczywiscie nawzajem. Swoja droga to na ciebie Megi bede czekac, ale znajac TP to wynajmnie auto i bedziecie sami odkrywac mokradla i dzikosc. Do mnie tylko zjedziecie na pranie przed odlotem :) i leczenie ran pokomarowomuchowych. Po prostu wsiakniesz. Jest tu gdzie! Samych much, tych gryzacych mamy przeciez tutaj co najmniej 6 rodzai. Wiekszosc ptakow z Pld. Ameryki wychowuje u nas mlode w lecie bo jest much i komarow pod dostatkiem :)

      Usuń
    4. jak przyjadę, to do ciebie, a nie żeby jeździć samopas;-)

      Usuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)