A następnego dnia...
...Watka zabrała nas do Cold Creek, co Mały ochoczo przetłumaczył na Zimny Strumień. W ogóle inwencja Małego nie opuszczała całą wędrówkę, tutejsze mokradła, czyli bog nazwał bog - nem, gryzące nas muchy to według niego Angry Flies, czipmanki to ryczypiski, wiewióry to cymbałki, ścieżka porośnięta babkami to babkowa droga, a otaczający Cold Creek las to Mroczna Puszcza. Kiedy nie udało nam się wytropić linnea borealis, rozchlipał się serdecznie i domagał tabliczki, oznaczającej siedlisko tego małego cudu. Kiedy zobaczycie zdjęcia bog- na, to zrozumiecie, czemu niełatwo odnaleźć tam zimoziół (zimozioło?), czyli ulubioną roślinkę Linneusza, o której przeczytałam, że jest glacjalnym reliktem. Brzmi bardzo dostojnie jak na takie maleństwo:)
- podczas wędrówki po rezerwacie byliśmy i na ciepłych, przewianych wonnym wiatrem łąkach,
- i nad cichym stawem,
- i w suchej, mrocznej cedrowej alei rodem z budzących dreszcz opowiadań Poego, gdzie brakowało tylko pajęczych sieci do pełni obrazu;
- od Watki wiemy, że te zielone banieczki mieszczą w środku sprytne owady, które w ten sposób załatwiają swoje problemy mieszkaniowe i rodzinne;
- a oto BOG - no w całej krasie;
- jedliśmy takoż maliny i poziomki z przydrożnych zarośli, pożywiło się na nas z pół setki wygłodniałych komarów, a ja fotografowałam sama nie wiem co, bo angielskie nazwy, które zdradzała mi Watka zapomniałam bardzo szybko. Czy to głóg? Prerafaelickie kolory, kontrasty. Wzrok ukołysany zielenią nagle ożywia się, gdy plama karminu błyska razem ze skrzydłem modrosójki...
Drewniany mostek ciągnie się i ciągnie, rozpięty nad zarośniętymi rzęsą oparzeliskami, nad bełkoczącym tajemniczo potokiem, światło ledwie muska połamane szczątki pni, obrośnięte mchem konary; w całym tym pięknie spotkaliśmy ledwie dwoje turystów. Ale widoki mieliśmy cudne, za co serdeczne podziękowania kieruję do Watki. Sama w życiu nie trafiłabym w te ostępy.
- w górę i w dół, wspinaliśmy się i zbiegali po rdzawym igliwiu, przemykali pod kurtynami gałęzi, brodzili w trawach, chwytających nas zielonymi dłońmi za kolana, a górą leciały nawisłe, szare chmury, niosąc deszcz, który na szczęście spadł dopiero wtedy, gdy opuszczaliśmy rezerwat.
- przy okazji dowiedziałam się, że pałki wodne nazywane są tutaj Kocim Ogonem. Oczywiście, Mały urwał Koci Ogon i próbował przemycić go do domu...
A na dobranoc Wordsworth, oczywiście.
Zdjęcie STĄD
- podczas wędrówki po rezerwacie byliśmy i na ciepłych, przewianych wonnym wiatrem łąkach,
- i nad cichym stawem,
- i w suchej, mrocznej cedrowej alei rodem z budzących dreszcz opowiadań Poego, gdzie brakowało tylko pajęczych sieci do pełni obrazu;
- od Watki wiemy, że te zielone banieczki mieszczą w środku sprytne owady, które w ten sposób załatwiają swoje problemy mieszkaniowe i rodzinne;
- a oto BOG - no w całej krasie;
- jedliśmy takoż maliny i poziomki z przydrożnych zarośli, pożywiło się na nas z pół setki wygłodniałych komarów, a ja fotografowałam sama nie wiem co, bo angielskie nazwy, które zdradzała mi Watka zapomniałam bardzo szybko. Czy to głóg? Prerafaelickie kolory, kontrasty. Wzrok ukołysany zielenią nagle ożywia się, gdy plama karminu błyska razem ze skrzydłem modrosójki...
Drewniany mostek ciągnie się i ciągnie, rozpięty nad zarośniętymi rzęsą oparzeliskami, nad bełkoczącym tajemniczo potokiem, światło ledwie muska połamane szczątki pni, obrośnięte mchem konary; w całym tym pięknie spotkaliśmy ledwie dwoje turystów. Ale widoki mieliśmy cudne, za co serdeczne podziękowania kieruję do Watki. Sama w życiu nie trafiłabym w te ostępy.
- przy okazji dowiedziałam się, że pałki wodne nazywane są tutaj Kocim Ogonem. Oczywiście, Mały urwał Koci Ogon i próbował przemycić go do domu...
Nie umiem tego wyrazić, czym byłem
wtedy, w tych latach;
huczący wodospad niby namiętność
ogarniał mnie,
skały, góry, głębokie, mroczniejące
bory, wszystkie te barwy, kształty-
pożądaniem, uczuciem były dla mnie i
miłością.
Te lata już przeminęły,
ich cierpkie radości, zapierające
dech w piersiach zachwyty- zgasły.
Nie płaczę za tym. Inne dary za ową
stratę,
mniemam, przeobfite nagrody stały się moim udziałem.
Słyszę często spokojną, smutną muzykę
ludzkości,
bez tonów ostrych, ale pełną mocy, aby oczyszczać i władać.
Odczułem obecność, która wzrusza mnie
radością,
obecność czegoś, co jakże głęboko
przenika wszystkie tego świata
rzeczy(...)
Więc jestem i dzisiaj lasów, łąk i
gór miłośnikiem, zielonej ziemi i
wielkiego świata(...)
Z jaką radością znajduję w naturze
i w mowie zmysłów spokojną kotwicę
najczystszych moich rozmyślań,
strażniczkę mojego serca,
przewodniczkę, duszę mojego życia.
O rety, ale wspaniała wyprawa... Cedrowa aleja jak z jakiegoś snu, albo baśni.
OdpowiedzUsuńTakiej mrocznej baśni, ale też miałam podobne odczucia... i to się ciągnie dłuuuugi kawałek, więc można nałykać się widoków!
UsuńJak niezwykle, tajemniczo i prehistorycznie... Niezwykłe miejsce... A co to to żółte na łące?
OdpowiedzUsuńDziękuję za wiersz, jak i za to, że budzisz we mnie pragnienie poczytania poezji...
To żółte na łące to Pan Jajeczniczka, czyli komonica zwyczajna, a tutaj ją nazywają Birdsfoot Trefoil. Dla mnie bardzo letnie, wakacyjne, takie z czasów dzieciństwa... A co do wierszy, Miko, to są cudownym dopełnieniem. Jesli lubisz taką poezję, to polecam w tłumaczeniu Barańczaka Antologię angielskiej poezji metafizycznej XVII stulecia. Moja ukochana i wyczytana do ostatniej strony:)
UsuńOj, dzięki za wskazówkę, pędzę szukać na Allegro!!
UsuńMagicznie! Pokazujesz nam najpiękniejsze miejsca na Ziemi ;) Nie mogę nie powtórzyć (bo brak mi Twojej cudownej lekkości i poezji opisywania rzeczywistości) za Agą, że to miejsca ze snu albo baśni... jakby czas się zatrzymał.
OdpowiedzUsuńBlogowe znajomości skutkują wspaniałymi i wzruszającymi wrażeniami ;-))
Czuję się tu jakbym brodziła w strumieniu czasu pod prąd, Inkwi^^
Usuńto piękne, że się spotkałyście:-)
OdpowiedzUsuńto trochę tak, jakby ze mną:-)))
Linnea to moje tajne imię. A to z czerwonymi jagodami wygląda jak czerniec gronkowy, jeszcze niedojrzały.
i mam nadzieję, że mnie oplotkujecie:-)
UsuńZ plotkami nie obiecuję, ale wysyłamy Ci bardzo słoneczne i pachnące łąkami myśli:) Czerniec gronkowy, czerniec gronkowy.... muszę zapamiętać. Masz piękne tajne imię!
UsuńNie ma czasu na plotki. Plotka zreszta nic nie da. Drugiego czlowieka trzeba samemu poznac i mam nadzieje, ze Kalina kiedys bedzie miala te przyjemnosc spotkania sie z toba na zywo i oczywiscie nawzajem. Swoja droga to na ciebie Megi bede czekac, ale znajac TP to wynajmnie auto i bedziecie sami odkrywac mokradla i dzikosc. Do mnie tylko zjedziecie na pranie przed odlotem :) i leczenie ran pokomarowomuchowych. Po prostu wsiakniesz. Jest tu gdzie! Samych much, tych gryzacych mamy przeciez tutaj co najmniej 6 rodzai. Wiekszosc ptakow z Pld. Ameryki wychowuje u nas mlode w lecie bo jest much i komarow pod dostatkiem :)
Usuńjak przyjadę, to do ciebie, a nie żeby jeździć samopas;-)
Usuń