01 sierpnia 2014

Black Creek Pioneer Village - Czarny Potok, zapach jabłek, wełna i domki pionierów.



W środku tętniącego życiem Miasta znajduje się wioska pionierów. Pachną jabłka, spadające w lipcową trawę, turkocze powóz, od zagrody owiec dobiega miłe beczenie, a farbowana wełna schnie w pięknych warkoczach, czekając na krosna. Wiele mądrych i niezwykłych rzeczy o wiosce napisano TU, ale ja z Dużym utkamy wam opowieść naszą własną, dobierzemy kolory i światła, pomalujemy trawę szmaragdem, chatki spokojem a maliny rubinami, tak, abyście pokochali to miejsce tak samo jak my, przestępując cedrowe progi. Witajcie w Czarnym Potoku!


Metalowe lampy z blachy, dziurkowane dłutkiem, misterne w swojej prostocie. Wiaderka, wiadra, świeczniki, wszelka blaszana galanteria - tworzona przez subtelną, jasnowłosą dziewczynę w izbie prześwietlonej szarością i bielą. W każdym z pionierskich domków przyjmował nas gospodarz lub gospodyni, w stroju z epoki, odtwarzający historyczne zawody. Ale to była prawdziwa magia; wchodziło się do wnętrza saloniku, a w fotelu siedział jegomość w kamizelce i binoklach i mówił: witajcie, w domu lekarza. Tu na prawo jest alkierz, tam z tyłu zielarnia... złudzenie niemal całkowite... Albo kuchnia - pachniało jabłecznikiem od progu, a kucharka w czepeczku i perkalowej sukni zagniatała ciasto na nową porcję...


Jabłka były w koszach, tak samo, jak pomidory, na półkach stał dżem, a za preriowymi domkami rosły zagonki kukurydzy. Mały i ja zanurzyliśmy ręce w wełnistej sierści przyjaznych owiec, jak dobrze było sercu, jakby ktoś otulił je tą cieplutką wełną.


W pobliskim domku preriowym obejrzeliśmy przędzenie wełny, czesanie, kurz wirował w smugach światła, pachniało drewnem i wełną, na oknie stały polne kwiaty w szklanej butelce, a różowa firanka filtrowała letni blask.


Były tam domki ubożuchne, gdzie ani kołka, ani stołka, były i te z klasy średniej, z kominkiem, lampami naftowymi i drewnianym stołem ze śladami noża, był i dom bogaty, należący do Daniela Stonge'a, wybudowany w roku 1832, gdzie portrety w złoconych ramach spoglądały na nas surowo znad otwartej paszczy dostojnego kominka, a łóżka miały baldachimy. Na półkach i ścianach kolorowym szkłem migotały lampy...


W stodołach stały powozy, a w kurnikach i wokoło nich szwendało się domowe ptactwo. Białe szyje gęsi niby japońska kaligrafia na zieleni trawy.


W domu lekarza pachniał aloes, rozglądałam się za pijawkami w słoju, ale nie było ich - była za to poczekalnia z chłodnymi, drewnianymi ławami, zioła w ogrodzie, zioła suszone,  a dalej kościół, plebania, cmentarz...


Osada zbudowana jest wokoło stawu, nad stawem chylą się stare wierzby i wiekowy młyn, jest i wędzarnia, i rzeźnia, i kowal, i stelmach, i rymarz, i bednarz... W żmudnym wędrowaniu przebogato odtworzonymi i odrestaurowanymi uliczkami znaleźliśmy drukarnię...


... a potem zakład szwaczki, gorseciarkę i domek tkaczki, gdzie mężowa mama wdała się w przemiłą rozmowę o tkaniu szmacianych dywaników, ja podziwiałam kolorowe skrawki, a Średni wybierał włóczkę na nowy gobelinek.


Mogłabym tam zanurzać się i zanurzać w senną, oniryczną atmosferę tak pięknych dla mnie czasów, w enklawę zieleni w środku Miasta... ale czas mijał. Znowu zostaną zdjęcia i wspomnienia. Czuję się ubogacona przez tych wszystkich ludzi, których tam spotkaliśmy. Będę długo, długo marzyć o Czarnym Potoku. I chyba my wszyscy.



9 komentarzy:

  1. Ojej, miałam nadzieję, że zobaczę, jak powstają dywaniki z gałganków - takie, jakie Maryla podarowała Ani w prezencie ślubnym... Te zwinięte w kłębki kawałki szmatek tylko mi zaostrzyły apetyt.

    Nawiasem, Mały i Średni wyglądają obecnie, jak Średni i Duży, gdy ich widziałam parę lat temu... Dziwne wrażenie, wiesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam jeszcz zdjęcie tkania z innego aparatu, pokażę ci, ale to straszecznie skomplikowane, te osnowy, wątki, gałganki... one jeszcze w lepsze dywaniki wplatają wełniane nici, są wtedy mięciutkie, nie tylko gałgankowe.
      Chłopaki rosną, wiem... widze to po ubraniach. A Mały najjaśniejszy z nas wszystkich, ciekawe czy włosy mu ściemnieją?

      Usuń
  2. Niektóre kadry wyglądają jak wyjęte z filmu. Dzięki Twoim opisom i zdjęciom poczułam cudowny klimat tego miejsca. Dziękuję za opowieści ze Stanów!
    Pozdrawiam cieplutko
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wielka przyjemność dla mnie, dzielić się z wami i patrzeć troszkę waszymi oczyma. Naprawdę klimat jest magiczny, jeśli się tylko chłonie i patrzy w odpowiedni sposób, uważnie. Dzieciaki mnie tego uczą - Mały trzy razy wracał do owcy, za każdym razem znajdując w niej coś nowego: a to uszy, a to futro, a to pyszczek... Pozdrawiam też, Ewuniu!

      Usuń
  3. Piękna opowieść. Lubię taki klimat, owce, runo, przędzenie i tkanie. Dziękuję i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Runo... podoba mi się to słowo. Takie mięciutkie. Pozdrawiamy, Owieczko!

      Usuń
    2. "Runo... podoba mi się to słowo. Takie mięciutkie."
      Chyba, że to runo leśne. ;) Jeżyny, przytulia, opadłe liście. Nic mięciutkiego. A ja raczej tak widzę runo. Co nie znaczy, że nie budzi miłych odczuć. ;)

      Usuń
  4. Zapraszam na kawe do Kitchener. Przy okazji mozna zobaczc St. Jacobs Farmer's Market, ktory jest niedaleko. Pozdrowienia,
    Eva

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas mi przyśpieszył do prędkości świetlnej, nie wiem, czy zdążę^^

      Usuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)