16 sierpnia 2014

Dzień trzeci, czwarty, piąty. Burze, zachody słońca, wesele coraz bliżej.



Po dwóch dniach słonecznych nadeszły tropikalne burze. Przy temperaturze 35, 36 stopni wygląda to tak, jakby z nieba  lunął gorący potop. Błyskawice grube jak męskie ramię, fantastycznie rozgałęzione, niebo płonie granatem, ściana wody spłukuje z szalejącą radością cały żar dnia, palmy zarzucają czuprynami, ocean gna niczym dzikie stampedo. Robimy zakupy w Sarasocie, odwiedzamy Ringling Bridge, oglądamy marynarza, całującego swą ukochaną... (zdjęcie stąd)


...a wszystko spłukane pełnym uniesienia fortissimo burzy, z której miasto sobie nic nie robi. Pod arkadami sklepów i restauracji, między kolumnami stoją sobie złapani deszczem turyści, robią zdjęcia, gawędzą, auta pędzą palmowymi alejami, butiki zachęcająco migają neonami. Odbieramy z lotniska pierwszych gości - w ciągu tygodnia zjedzie i zleci się blisko siedemdziesiąt osób. Najmłodsza siostra Miłego, Dorcia, o której już pisałam kiedyś tu, 23 sierpnia wychodzi za mąż, co rodzina i przyjaciele świętować będą z zapałem. (Już teraz radośnie celebrujemy przemiłe przygotowania)
Po burzy niesamowity zachód słońca, gdy wracamy przez North Port. Palmy jak wystrzyżone z ciemności. Oranże i fiolety, ametysty, bursztyn, płynne złoto i róż, a nad wszystkim  szafirowoczarne skrzydło nocy, nadchodzącej bliżej i bliżej.
O świcie wszystko wymyte, wypławione w świetle, przypominają mi się słowa z Biblii o srebrze siedmiokroć oczyszczonym. Takie jest powietrze, zieleń, blask, Duży robi zdjęcia w tym jasnym, porannym cudzie nowego dnia.
Nabyłam drogą kupna wielki, szklany słój na lemoniadę domowej roboty, z kranikiem i pokrywką, z pięknie tłoczonymi literami. Pełnia szczęścia. Lemoniadę będziemy pić już w Kalinowie, za dwa tygodnie. Ale póki co, burze, zachody słońca, blask i przedweselne krzątanie.


Zdjęcie z telefonu Dorci. Niżej fotografie Dużego.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że zostawisz ślad :)