Pojechaliśmy do Jungle Garden i wcale nie tego się spodziewałam, że zostanę urzeczona i pochwycona w tym urzeczeniu jak mucha w bursztynie. W tropikalnej temperaturze oscylującej w okolicach 40 stopni słońce jest jak złoty syrop, a dżungla wokoło staje się katedrą, pełną blasków i cieni. Jak w amazońskiej dziczy, i światła, i cienie malują nam na policzkach fantastyczne arabeski, koszula lepi się do grzbietu, ale głowa zadziera się w górę sama, z zachwytem szukając, skąd ten potop złota i szmaragdu.
Zakochałam się we flamingach. Są jak kruche, łagodne primbaleriny, pełne niewymownego wdzięku, absolutnie nieagresywne, jadły nam z ręki tak delikatnie, że czuło się tylko muskanie grubych dziobów. Jak tancerki Degasa, w tym surrealistycznym różu, chmurki morelowej pianki, wirujące w piruetach. Różowe nogi wędrowały z gracją po mokradlisku, żurawie piaskowych wzgórz snuły się między nimi kontrastując bielą i czerwienią. Można było stać i stać na zielonej trawie, patrząc na tańce, balety i wyginania, a wokoło brzęk i szum dżungli, tylko zapach siarkowych źródeł niezbyt baśniowy, bo gotowanym jajkiem czuć, niestety.
Mam jaszczurkę, trzymam jaszczurkę, jaka ona słodziutka!
A tak w ogóle, to już po ślubie cywilnym, wesele coraz bliżej! Już za trzy dni...
JAK W WENEZUELI. dzungla przepiekna , rosnie taka blisko mego domu w Andach. a flamingi przylatuja do laguny Tacarigua i jest ich miliony. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMiliony... zazdroszczę! Są magiczne, można patrzeć i patrzeć.
Usuń