Czas chyba wciągnął sandały ze skrzydełkami, bo nie nadążam za nim. Przekwitły wiśnie, przekwitły grusze, jabłonie jeszcze ronią łzy z białych płatków na pełne deszczu trawy, które już sięgają mi kolan, a jeszcze niedawno zachwycałam się każdym większym niż Calineczka źdźbłem. Pomidory mają pierwsze kwiaty, kwitną kokorycze i bzy, konwalie i orliki, dzwonki i truskawki. Nie takie slow life powolne jak ładnie w czasopismach opisują, bo wstaję przed świtem, kładę się późno, mam wrażenie, że gumiaki chodzą po ogrodzie beze mnie, a szpadel czytał baśnie braci Grimm o kijach samobijach. Oprócz życia ogrodowego, które wcale nie jest slow, jest jeszcze tyle spraw!
Pasztet z selera. Zrywanie kilogramów zielska dla królików. Przedweselne przygotowania. Obrączki zamówione, menu wstępnie wybrane, ingrediencje do weselnego tortu, który chcę sama popełnić już przyszły, podobnie jak fragmenty dekoracji. Trwają wizyty rodzinne i zapraszanie gości, nocne Polaków rozmowy na temat wizji tejże uroczystości, a nad wszystkim kwitną bzy, wiatr ciąga chmury za wełniste uszy i zlewa nas deszczem. Wyczyściliśmy ze Średnim oczko wodne, zamówiłam białe lilie do posadzenia i czekam, w międzyczasie wykopując kolejne topinambury. Ciągle jakieś wyłażą na powierzchnię, mimo kilkakrotnego przekopania ziemi wokół oczka i wyspy. Ciekawe, kto ma więcej determinacji.
I już połowa maja prawie, ręce mam ciągle brudne od ziemi, opaliłam się sama nie wiem kiedy, przecież przeważnie pada? Wypijam każdy dzień do dna, od wschodu do zachodu. I jeszcze muszę znaleźć czas na obserwowanie nietoperzy z chłopakami i Elfem, gdy wpada do nas. Stoimy na tarasie, niebo ciemnieje, a cisi łowcy bezszelestnie wyruszają na łów, wylatując ze starej stodoły i przecinając szafir wieczoru.
Mieliśmy przemiłych gości - machamy do was wirtualnie, Agnieszko.
Herbata z tych maleńkich filiżanek będzie wspaniała. Serduszka są cudne.
Wyprawiam Małego do szkoły.
- Tata czeka, idź już, Mały!
- Mały, ale doskonały - oznajmia filozoficznie.
Jak mnie nie ma w domu, to jestem w ogrodzie. Czasu na pisanie nie ma - nec locus, ubi czas *, nie ma czasu. Takie to nasze slow life, gdy z kanapką w ręku pędzę wyrywać podagryczniki, lub ciągać taczki z kompostem, żeby karmić przekwitające tulipany i wschodzące cynie. Ale nie zamieniłabym się na nic i za nic:)
*Nec locus, ubi Troja fuit - nie ma śladu, gdzie była Troja. Cytuję za Szatanem z siódmej klasy, które to dzieło uwielbiam gorąco, a gdzie owo zdanie słynne brzmiało - nec locus, ubi lody, nie ma śladu, gdzie były lody.
Wszystko przyśpieszyło. Też mam wrażenie, że czas za szybko mija. Ledwo wypielę w jednej części ogrodu, a już w innej chwasty się ze mnie śmieją :)
OdpowiedzUsuńMatko, myślałam, że tylko ja tak mam. Jak film w przyspieszonym tempie. Zakwitły bzy, przekwitły... Jabłonie, grusze, myk, i już! I znów trzeba czekać cały rok?
OdpowiedzUsuńZnów trzeba. Porzeczki już mają zielone kulki, wiśnie też się zawiązały. Dzieciom jakoś wolniej czas płynie...
OdpowiedzUsuńKalinko, jak ja Cię uwielbiam! A tak szczególnie to z rana uwielbiam, gdy mogę poczytać o Twoich rozważaniach nad każdą ważną-nieważną chwilą. :)) Uwielbiam! :))
OdpowiedzUsuńA tak na razie z boku przyglądam się życiu slow na wsi i widzę, że ono jest bardzo fast. :)) Ale takie fast bardzo mi odpowiada. :)
Uściski poranne
O tak, szybko to leci i pędzi:)
Usuń