Deszcze, od trzech dni. Potargały sady,
zdarły koronki z jabłoni, przetrząsnęły wiśnie, grusze. Śliwy w
zielonych halkach pochowały się w buduary ogrodów, jak urażone damy
dworu, którym ktoś ukradł peniuary. Chodzę po ogrodzie, zdumiona
szybkością tych przemian - już zielone wisienki między liśćmi, już po
tulipanach, ametysty dzwonków, orlików i irysów połyskują w zielonym atłasie
mokrych, bujnych gąszczy.
Trwa moja
prywatna epopeja oczkowa - po zakupie kilku roślinek do stawu i
zapoznaniu się, jakie to owe tataraki/grzybieńczyki/moczarki mają cenę,
przerzuciłam się na rower, wiadro, łopatkę, reklamówki i gumowce.
Odwiedziłam łąkowy strumień, zdobywając cenne łupy, o których co prawda
nie wiem, jak się nazywają, ale prezentują się w wodzie całkiem nieźle.
Niby niezapominajki, trochę jaskrów, kępka firletek, jakieś szczawie,
wielkouche jak zające liście z dużym kłączem. Przy okazji w oczku
pojawiły się owady - fascynujące, sunące jak na nartach wodnych
długonogi, małe żuczki, jakieś ważki, zygzakujące nad powierzchnią
jętki. Patrzeć na to można godzinami, na to całe bujne, zajęte sobą
życie. Szpaki latają z dziobami pełnymi robaków. Wróble tam i z powrotem, taszcząc żywność w pocie czoła do gniazdka pod okapem. Jaskółki. Pszczoły z migdałków przerzuciły się na karagany syberyjskie. Mrówki budują swoje wieże babel z uporem pozytywistów.
Bzy są mokre, ciemnofioletowe,
kępiaste, tuwimowskie, targamy je w naręczach. Na różach już małe
pączki. Niedługo Mały wybiera się na wycieczkę, Dużemu zbliżają się
egzaminy, Średniemu prezentacje. Czuję się jak Eliza z baśni o dzikich
łabędziach, jak Alicja, oglądająca pod światło buteleczkę z magicznym
eliksirem, jak Joanna z Błękitnego Zamku, odchylająca świerkowe gałęzie,
by wyjść na jasną polanę. Wiosna, zwłaszcza ta już w pełni siebie, ciągle ma dla mnie tę nieuchwytną magię, melancholijną i słodką.
Pracy jest bardzo dużo, nieustannie. A przecież zawsze jest czas na to,
by stanąć nieruchomo i śledzić wzrokiem srokę, tę Audrey Hepburn
podwórza, wdzięczącą się na brzozach czernią i bielą. I uśmiechać się do wschodzącej radośnie gromady słoneczników pod szklarnią.
Witaj umajona Pani moje myśli, marzenia i przeżycia ubierasz w najpiękniejsze słowa,jakże Ci. za to dziękuję. Luiza
OdpowiedzUsuńCzyli nie tylko ja zanurzam się w maju po uszy:) Rozgość się Luizo i częstuj, słowami, obrazami, całą tą ulotnością, którą próbuję choć dotknąć.
OdpowiedzUsuńi ja z podziwu nie mogę wyjść nad tym jak wszystko rozwija się, rośnie, pęcznieje w oczach - dokładnie tydzień temu na porzeczkach były tylko kwiatki a dziś są piękne pękate gronka :)
OdpowiedzUsuńpięknie napisane Kalino :)
miłej i słonecznej niedzieli dla Ciebie :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMoje ukochane bzy :) Wiosna to jest pora roku która dla mnie mogłaby trwać w nieskończoność. Uwielbiam te zapachy, kolory. Już niedługo i u mnie będzie tak pięknie i pachnąco. jestem bardzo "zieloną" działkowiczką i dopiero się uczę wszystkiego :) Same nazwy jak np wertykulatory elektryczne są dla mnie zupełnie obce. Mąż ma ze mnie niezły ubaw jak widzi, że sprawdzam np tu jak wygląda wertykulator albo glebogryzarka
OdpowiedzUsuńZaległam dzisiaj u Ciebie wyjątkowo długo, na pożółkłej od palących promieni słońca trawie, schowana w krzewie majowego bzu. Poczytałam to, na co nie było czasu i sił przez ostatnie miesiące. I cieszę, że te wszystkie wpisy czekały, że mogłam nadrobić zaległości, że się wzruszyłam i uśmiechnęłam nie jeden raz. Dziękuję, że jesteś gdzieś tam na wschodzie, w ogrodzie z duszą, przy kuchennym zlewie, wśród pól i łąk, i że o tym wszystkim piszesz w piękny sposób. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie zostało to napisane.
OdpowiedzUsuń