Warzywniki są najpiękniejsze w lipcu. Fasolka się pnie, słoneczniki stoją jak pszczelarze w złotych kapeluszach, kapustne bujają - to, czego nie zjadły bielinki i mączliki naturalnie, no ale. Moją młodą kapustę coś podjada sukcesywnie, wygląda na zająca i tak jestem zaintrygowana, że trzymam taką podjedzoną na grządce w nadziei, że któregoś ranka czy wieczora złapię złoczyńcę na kapuścianym, zielonym uczynku. Ale Miły twierdzi, że to jakiś ptak dziubie - no nie wiem, musiałby być duży, bo stada szpaków o mord na kapuście nie podejrzewam. Tajemnica kapusty nie wyjaśniona, ale i tak jest pięknie.
Kolory. Kwiaty między jarzynami. Złota godzina wszystko zaczarowuje, krople wody, formy i kształty buraków, naci, kopru, nagietków i ślazówki. Rudbekie już ruszyły. Zapach ziół odurza. Kleome kwitnie, jak różowe motyle. Najpiękniejsze warzywniki są teraz, sami możecie zobaczyć!
Kwiaty sieję między warzywami dla koloru i dlatego, że u nas wszędzie tak sieją. Część sama się wysiewa co roku, nagietki czy kosmosy i maki, resztę przedzielam rzędami z zielenią pietruszki czy marchwi. Ładnie, zwłaszcza, gdy cebula już się wykłada, leniuch lipcowy i warzywnik zaczyna wchodzić w fazę hipisowskiej, rozczochranej swobody. Pielić się już nie chce, wszystko buja, zarasta i rzuca wyzwanie projektowi z marca, gdy siało sie pod linijkę. W lipcu po linijkach śladu nie ma, jak po noworocznych postanowieniach :)
Tak jak pisałam, zaczęły się wiśnie. O ile zrywać wiśnie pomagają Mały i Średni, o tyle do drylowania chętnych nie ma. O tempora, o mores. Dryluję sama, nożykiem, babcia robiła to wsuwką do włosów, niby mam drylownicę, ale bardziej mnie irytuje niż pomaga. Siadam sobie na tarasie, uzbrojona w fartuch i nożyk, i tak dziesięć litrów na jeden raz zajmuje godzinę.
Przy okazji słucham muzyczki - Franka Sinatry, albo Elli najlepiej; i rozmyślam sobie. Tym razem rozmyślałam o tym, dlaczego ja nie mam jeszcze maków Shirley? Lucy Montgomery miała takie w ogrodzie w Norval. Gdy byłam tam na naszej kanadyjskiej wyprawie, oglądałam odtworzony ogród Lucy. To tam jest piekna rzeźba czytającej Ani, zegar słoneczny i róże Lucy. I jej ukochane tawuły. A maki dostała przed napisaniem Ani i chyba stąd pochodzi nazwisko bohaterki - musiało sie Lucy to makowe miano spodobać. Róża Lucy, nazywana różą z Norval jest dokładnie tą samą różą, co kwitła w ogrodzie cesarzowej Józefiny. Nie udało mi się zdobyć, ale mam podobne:
A co do ogrodów Lucy, to miała "ogród kuchenny", taki bałaganiarski i bujny, do tego ogród dla motyli, ale i ogród od frontu werandy, z tawułami o białych kwiatach. Słynne zdjęcie pisarki, gdy stoi w tawułach: i drugie, z rumiankami. Ale ja i tak lubię najbardziej Lucy wędrującą z parasolem:)
Wracając do maków Shirley, można je u nas kupić, wysyłkowo, czemu ich nie posiałam? Nadrobię w przyszłym roku, teraz chyba za późno. Nazwa pochodzi od nazwy parafii w Anglii, której wikariusz, wielebny Wilks żmudną selekcją i krzyżówkami uzyskał te pełne maki bez ciemnej plamy u nasady. Najczęściej bladoróżowe, piękne.
Ale miałam pisać, co ja robię z wiśni! Dżem i sok, dżem taki z wiśniami w całości, zagotowuję, odstawiam, znowu zagotowuję, odstawiam, i tak trzy razy. Odcedzam sok, wiśnie w słoiczki. Idealne pod kruszonkę i na tarty:) I do naleśników, i pierogów:)
Przepis na genialną kruszonkę TU Cudowne, proste, polecam:)
Dzisiaj były pierogi z wiśniami:)
Z rzeczy kulinarnych ostatnio popełniłam też bułeczki pasterskie. Ciasto jak na chleb, rozwałkowane na płasko, wycięte krążki, posmarowane sosem pomidorowym jak pizza, na to różne warzywa i ser. Znikają błyskawicznie, jeszcze ciepłe.
No więc musze kupić sobie maki Shirley i poznać je z moimi roslinkami w ogrodzie. Postanowione. Jak to Ania mawiała: Czy to nie przyjemnie, że jest tak dużo rzeczy, które jeszcze poznamy? To właśnie sprawia, że ja się tak cieszę życiem... świat jest taki ciekawy... Nie byłby taki ani w połowie, gdybyśmy wszystko o nim wiedzieli, prawda?
Pani wpisy - które w zasadzie czytam rankiem - są jak promyk słońca; nawet, gdy zapowiada się bardzo trudny dzień, nabieram sił i wiary, że będzie dobrze. Dziękuję
OdpowiedzUsuńNiech ten dzień okaże się puchatkowy,nie kłapouchowy!😀
UsuńWczoraj poprowadziłaś mnie do Twoich wpisów o LM, wcześniej ich nie znałam. Nie czytałam też Błękitnego zamku, ale teraz mam chęć. Od dzieciństwa zżyłam się z Anią, z radością witałam kolejne tomy, oprawione w płótno, wyszperane przez rodziców w antykwariatach. To był zawsze najlepszy prezent. Często myślą wracam do tej pięknej historii i zawsze te myśli budzą też emocje tak, jakbym myślała o kimś żywym, prawdziwym. Marzyłam, że kiedyś odwiedzę Wyspę Sw. Edwarda. Teraz już wiem, że to się raczej nie spełni. Dlatego jestem Ci bardzo wdzięczna za Twoją o Lucy opowieść.
OdpowiedzUsuńOoo, chcę porozmawiać z Tobą, gdy już przeczytasz Zamek;) Jestem absolutna fanką Joanny i Edwarda, ale koniecznie w tej wersji, a nie z Barneyem i Valancy :)
UsuńDla mnie to tez było spełnienie marzeń życia:)