Grzyby nas opanowały; podgrzybki ugotowane, zmielone na farsz i zamrożone śpią czekając na zimę, patelnię odwiedzają smażone z cebulką, a na podwórku wyrosła nam prawdziwa podbrzeźniakowa rodzinka, tuż obok starej szklarni. Wokół leszczyny i brzóz wylęgły się czarcie kręgi, pewnie gawędzą w nocy z księżycem.
Ziemia nawilgła od deszczu, Mały chodzi do szkoły w przebraniu Koziołka Matołka, bo akurat omawiają, a my zerwaliśmy już rajskie jabłuszka, winogrona i gruszki. W sobotę planuję kompoty, zobaczymy, czy się uda. Lubię z dzieciństwa smak gruszkowego kompotu, z goździkami.
Pod topolami, za rżyskiem, znaleźliśmy kamienne serce, rarytas nad rarytasy.
Wieczorami mgły się snują, palimy już w piecu, choć na tarasie nadal przepych późnych pelargonii, a nawet moja pasiasta róża stara się znów zakwitnąć.
Schowaliśmy huśtawkę ogrodową z baldachimem; nie pohuśta już się na niej wiatr. Coraz bardziej kusi mnie czytanie "Doliny Muminków w listopadzie", ale czekam, aż tęsknota dojrzeje...
Ha! A ja ostatnio na przekór jesieni czytałam Piotrusiowi "Lato Muminków". Ale masz rację, zaklinanie rzeczywistości nic nie pomoże - trzeba ją pokochać. Pomału zbliża się pora na "Listopad".
OdpowiedzUsuń