Dzisiaj jest wiatr. Wielki wiatr. Nie moge pisac, nie mogę czytać, chodzę po domu i słucham, jak ociera się o ściany zimnym futrem. Mam ochote na czekoladę ale akurat wczoraj zaczęłam trzydniową dietę, bo mi ciężko było i własnie jestem w stanie lekkości, z pustym brzuchem i nie chcę tego psuć. Więc tylko czytam blogi kulinarne, oglądam masochistycznie zdjęcia tortu bezowego i czekoladowych pyszności i chciałabym być gdzie indziej.
Nie wiem dokładnie gdzie; może w jakiejś greckiej knajpce w ciepły letni wieczór, gdy kwitna bugenwille? Albo na pagórku nad Sekwaną, gdzie nigdy nie byłam, ale Michał był i mówi, że pięknie...Albo w Islandii. Ubrana w włóczkową czapkę i rękawice z barankiem oglądać gejzery.
Piękne jest takie gdzie indziej. Ale nie mogę. Więc wybieram się gdzie indziej w środku siebie. Oglądam cudownie nonsensowne ilustracje do babskich romansów i podziwiam sztucznośc póz i garderoby, natchnione wyrazy twarzy i całą ta otoczkę śmieszności, która jednak mnie wzrusza, bo pachnie czyimiś marzeniami, a ja mam wielki szacunek do marzeń. Gdyby ktoś chciał popatrzeć i pochichotać, to polecam galerię Maxa Ginsburga.
Tak, więc...wiatr.
To nie jest wiatr Walta Whitmana, który z chmur, z nieba wiejąc twarz mą ogarnia.To wietrzysko ponure i barbarzyńskie, które chętnie urywałoby wędrowcom głowy, dmuchało mamutom w karki i ślizgało sęe po lodowcach. Chowam się bezpiecznie w domu, pod kocem, marząc o czekoladzie i próbując sie ogrzać.Na szczęście mam wełniane skarpety. A moje gdzie indziej jest na wyciągnięcie ręki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że zostawisz ślad :)