15 października 2013

Mosty w Stańczykach, stare meble w Pieckach, trochę śmiechu i dużo jesieni. Oraz higiena tortur.






Kolejna wyprawa, tym razem do Stańczyk. Znajduje się tam podwójny most, kiedyś miała biec tędy linia kolejowa Gołdap - Żytkiejmy. Mają ponoć  36 metrów wysokości, każdy niemal rzymski łuk akweduktu to piętnaście metrów, długość w sumie osiąga  200 m. Ale przecież nie liczby stanowią o magii tego miejsca. Mosty są baśniowe; ich skala zapiera dech w piersiach.





















 Mnie się kojarzyły nieco z rzymskimi akweduktami, choć projektowali je Włosi. Ponoć przypominają akwedutkty z Pont du Gard. Są wysmukłe, mimo potęgi. Trochę jak z art deco. Zdobienia bardzo proste, ale szlachetne w doskonałych proporcjach. W dole płynie sobie bełkotliwa rzeka Błędzianka, muzyka omywanych przez przejrzystobrązowy nurt kamieni przypominała mi Bieszczady.














 Złote liście wpadały w wodę, gromadząc się u brzegów, między korzeniami wielkich świerków, wymytych erozją i czasem. Można było staći patrzeć, jakby musnęło nas piękno Hellady, oddech epoki zupełnie innej, w tym bolesniejszym kontraście, że most skomercjalizowano, a prywatny właściciel wstawił tam latarnie narnijskie, kostkę brukową, dodał siatki i bramy, a nawet swojski wagon z kominem i budkę bileterską. A jednak mosty urzekły nas wszystkich. Jakby śpiewały starożytną, smutną pieśń o przemijaniu - i trwaniu. Kolejna jesień, kolejny kruchy splendor złotogłowiu brzóz, piosenki wodników w leśnych strumieniach - i potęga ludzkiego dzieła nad tym wszystkim. Miejsce do zakochania...






Do mostów prowadziła wąziutka szosa, wysadzana ponoć jarząbem szwedzkim ( Megi pewnie się zna).



 Cudowne. Obok jezioro, zwane Szmaragdowym. Bajkowe nazwy: Błąkały.






Tobellus Mały i Duży. Wokoło Puszcza Romnicka, aż do Żytkiejm, gdzie się rozczarowałam kościołem, bo wcale nie wyglądał na obiekt XVI wieczny. Goering tu miał polować, ale nie ma po nim śladu i dobrze, za to koło Piecek znaleźliśmy farmę cudownych wiatraków, a w samych Pieckach hangary z używanymi meblami, porcelaną i czymś a la antyki. I koniec, kropka- zakochaliśmy się w rzeźbionej komodo-witryno-szafie, wszyscy, całą rodziną, po czym rzeczoną komodo - witryno- szafę nabyliśmy, wpłacając zadatek. Ma rzeźbione głowy jak szafa z Narnii, lwie pyszczki i łapki, ozdobny fryz, trzy szuflady i wyglądała tak, jakby 100 lat czekała tam tylko na nas. Za tydzień jedziemy po odbiór, a ja już tęsknię za chwilę, gdy cudowna, przedwojenna dama zamieszka w naszym domu.

Przy okazji obserwowałam roziskrzenie w oczach synów, którzy odkryli w sobie nagłą miłość do stylowych mebli. Średni chciał szafę, Duzy łóżko, a Mały intarsjowaną komódkę i serwantkę.  Mąż zegar, który był tak piękny, że serce ściska. Zapoznawszy się jednak ze stanem portfeli z bólem opuściliśmy miejsce pokus i ruszyli ku domowi.
- Skąd tu zdobyć pieniądze, skąd tu zdobyć pieniądze...- debatował Duży.
-Produkcja amfetaminy jest chyba opłacalna - Średni wczoraj oglądal odpowiedni program na National Geographic i się dokształcił. Spiorunowałam ich wzrokiem.
- Ja wam dam amfetaminę! Pomyślcie, jakie studia skończyć, by potem zarabiać fortunę i kupić mamusi taki zestaw mebli w kolorze pudrowego różu  do salonu, z tymi lwimi łapkami i z aksamitu...
Zaczęli myśleć: analizując posady dyrektora banku, elektrociepłowni, przemyt, zostanie gwiazdą estrady, twórca nowych programów komputerowych czy politykiem.
- Nie, politykiem nie, to bagno - stwierdzili w końcu. Miły wrócił z tankowania, a ja mu przedstawiam desperację spragnionej stylowego zegara i ludwików rodziny:
- A wiesz, że oni rozważaja produkcję amfetaminy, by zarobić na stary zegar? - nadmieniam zszokowana nadal. Mężowi błysnęło w oku:
- Marihuana chyba lepiej i szybciej - stwierdził, uruchamiając auto i z całkowita powagą- Możnaby zrobić instalację oświetleniową w piwnicy...



... a tak przy okazji rodzinnego czarnego poczucia humoru, to kolejna rozmowa chłopaków z tylnych siedzeń samochodu:
- A co to jest Żelazna Dziewica?
- Taka skrzynka do tortur, zamykało się człowieka w środku i tam były kolce...
- Fuj, to potem brudno bylo w środku, a jak oni to myli?
- Nic nie myli, kogo obchodziło mycie, to do tortur było, no!
- Ale to bylo niehigieniczne, mogli się zarazić jak ściągali z tych kolców, skaleczyć i tężec gotowy...

Czasem w osłupieniu myślę, że nikt nie przebije dzieci w inwencji...




3 komentarze:

  1. Całkowicie się z Tobą zgadzam, że te mosty przypominają akwedukty. Są wspaniałe. Komodo-witryno-szafa musiała wszystkich zachwycić, bo będzie stała w Twoim domu. Życzę, aby dzieci w przyszłości kupiły Ci meble do salonu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo fajny opis od początku do konca pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)