Całe osiemdziesiąt kilometrów. Poranek taki dojrzały, z błękitem, słońcem, ludźmi, krzątającymi się przy domach, bo przecież sobota i wiosna, kosiarki trzeba wyciągnąć, kilimy wytrzepać...
Mijamy wioski o nazwach tak przedziwnych jak Wyliny Ruś, większość to typowe ulicówki, przed drewnianymi domkami ławeczki, na jednej z nich dwóch starszych panów, dłonie wsparte na drewnianej lasce, na drugiej babcia, zakłada jasnowłosej dziewczynce berecik. Kolejna babula jedzie rowerem, ktoś w rozpiętej koszuli niesie chleb i kilogram cukru, piastując je w objęciach. Pan w kraciastej bluzie majstruje przy przewróconej kosiarce, dziewczyna z warkoczem już kosi przy innej chatce, złote mlecze znikają w paszczy kosiarki, równa zieleń trawnika zapełnia się szelestem. Wyżej błękit, a ja inwentaryzuję z czułością dalej: stara mleczarnia, sklep spożywczy, reklama opon, cerkiewka niebieska wśród brzóz. Cmentarz. Przydrożny krzyż.
Droga przepiękna, większość terenu to lasy lub pola zieleni pociętej wstęgami żółtego rzepaku, na sercu lekko, wiatr zawiewa na samochodową szybę płatki kwitnących grusz. I nagle czuję się jak Lucy z Opowieści z Narnii, do której wpada z wizytą driada, jest tak pięknie, aż boli, ściska w dołku, bo jak często ciepły, pachnący łąkami wiatr obsypuje nas kwiatami? Mnie pierwszy raz w życiu, zamykam oczy, by zapamiętać ten obraz na zawsze...
Dobrze mi z sobą samą i Miłym, jadącymi na targi, to właśnie ja, wyglądająca przez szybę na rzepak i brzozy, śledząca wzrokiem lecącego bociana, myśląca o tym, że Brodski tak pięknie opisywał wiosnę.
Dobrze mi z sobą samą i Miłym, jadącymi na targi, to właśnie ja, wyglądająca przez szybę na rzepak i brzozy, śledząca wzrokiem lecącego bociana, myśląca o tym, że Brodski tak pięknie opisywał wiosnę.
Rozgłośmy nadejście wiosny! Przemyjmy oblicze zaspane,
czyraki potraktujmy niezawodnym kreozotem
i wyjdźmy na bosaka, w jednej koszuli, na ganek –
a oczy się zachłysną świeżością! horyzontem!
W Szepietowie cudny, stary park, mrowie ludzi, wystawa królików rasowych, rasowego drobiu wrzeszczącego zuchowato i wcale nie rasowo, kupujemy drzewo maturalne, porzeczki, maliny, morwę, kolejną kalinę, jagody kamczackie, miętę czekoladową i jabłkową tudzież truskawkową, fioletową bazylię, różaneczniki i andromedę wedle wskazówek Megi co do zasiedlenia wrzosowiska. Oscypek z grilla jest pyszny, ser koryciński też, chleb ma liść chrzanu na przypalonym spodzie, moje życzliwe i wiosenne nastawienie do świata nie znika nawet wobec głośnika, oznajmiającego, że będzie, będzie zabawa, będzie się działo i w ogóle. Kicz obok wiklinowych koszy, kosiarki obok wiader, horrendalnie drogie tuje, strzyżone w spirale obok drobiazgów do skalnych ogrodów. I każdy coś niesie, co mnie wzrusza niezmiernie; pani w kapeluszu piastuje w objęciach migdałka, dwie rozchichotane dziewczyny niosą donice z azaliami, w reklamówkach wędrują do samochodów porzeczki, żurawki, ostróżki, borówki, jeżyny...
My też upychamy zdobyte dobro w samochodzie. Wracamy, sadzimy, a wieczorem spada deszcz i podlewa bezinteresownie wszystko. Taki nasz happy end.
Zasypiając, wyobrażam sobie babuleńki z rowerami, niebieskie cerkiewki w brzozach i deszczu, szeleszczące pola rzepaku i bujne już trawy, tańczące tak, że Maja Plisiecka by się zarumieniła po uszy i nigdy nie wyszłaby już na scenę....
Zdjęcie z TEJ strony, bowiem nie wzięłam aparatu, ale klimat podobny:)
Piękne to nasze Podlasie, nieprawdaż? Za serce chwyta :)
OdpowiedzUsuńMasz rację Kamphoro, przepiękne to wasze Podlasie... I opisane z czułością i wrażliwością. Jakbym tam z wami była:)) Niech wszystko pięknie rośnie!
OdpowiedzUsuńPewnie każdy kątek Polski, gdzie się mieszka, jest dla każdego taką enklawą piękna, W gruncie rzeczy patrzy się sercem, nie oczyma, wedle receptury pana Exupery:)
OdpowiedzUsuńWitaj Min. Rzadko do Ciebie zaglądam, bo w ogóle rzadko mam czas na zaglądanie do kogoś. Dzisiaj jednak Szepietowo mnie zaintrygowało. W książce 'Ucieczka z zesłania' (jeśli dobrze pamiętam, to autorstwa Marii Byrskiej) występowała nazwa 'Szepietówka'. Była to wioska przy granicy z Polską (patrząc od 'drugiej' strony), ostatnia przed granicą i przed wolnością.
OdpowiedzUsuńTaka mała retrospekcja, pewnie bez związku z Twoim wpisem, dającym być może trochę nastroju z tamtych, historycznych czasów.
Pozdrawiam,
Conena
Hej hej! Nawet nie wiesz, jak mnie ucieszyło Twoje odezwanie się, powiew tak miłych wspomnień;) Tak, to inne Szepietowo, choć też Kresy i ta powikłana tak historia... Pozdrawiam, uściskuję i zaglądaj częściej!
UsuńSmak morwy to także smak mojego dzieciństwa . Drzewa te rosły na terenach mojej pierwszej koloni . Potem jeszcze nie raz spotykałam się z tym drzewem i jego owocami . Ale dopiero w tamtym roku ,wypatrzyłam ją w moim dosyć bliskim sąsiedztwie . Zeszłego lata zauważyłam że ludzie stoją pod sporym drzewem ,zrywają coś i karmią tym psy . Ze zdumieniem odkryłam że psy wcinają owoce morwy . Potem jeszcze gdzieś na jakimś blogu czytałam o psie który lubi morwy .
OdpowiedzUsuńJa też pamiętam morwę u babci, Mario, całą ziemię zasypaną morwami, ale o psich apetytach nie wiedziałam:) Choć wierzę, pies mojej mamy jadł pomidory z krzaka^^
OdpowiedzUsuńU moich dziadków też rosły morwy. Białe, czerwone i czarne. Podobno 'za Niemca' dużo ich sadzono.
OdpowiedzUsuńI tak bez aparatu na taki targ się wybrałaś? Oj nie ładnie ;) Bo u mnie w Wlkp takich cudnych nie ma zbyt wiele... No i cerkwi przy drodze nijak nie uświadczysz ;)
OdpowiedzUsuń