Na prowincji świętuje się swoim rytmem. Po pierwsze święto jednodniowe to żadne święto. Jak się zacznie, to trwa i trwa. Nie po to się biedne wieprzki bije i kiełbasy wędzi, żeby się marnowało. Z racji jedzenia jarzyn w Kalinowym domku wieprzki są u nas bezpieczne, gdybyśmy takowego mieli, tak samo króliki czy drób gęsiaty i inny, ale po sąsiadach poszła przed świętami hekatomba. Wszędzie z wędzarek szły dymy, wszędzie wrzeszczał drób. O nasze króliki parę osób łakomie się pytało, bo dorodne. Jajka przyniosła nam ciocia, której to przyniosła je pani Celinka, po dwanaście za kilo, od kurek domowych. Baby wyrosły piękne, żółciutkie, mazurki kruche jak marcepanki.
Przed świętami na prowincji sprzątanie staje się sztuką, jeśli nie religią, kultem przedziwnym, wymagającym ofiar, takich jak mycie okien w przymrozek czy po 22. Sprząta się kątki wszystkie, wyciąga z szafek naczynia, myje i naczynia i szafki, dywany, kapy, wietrzą się kolorowe kilimy, gobelinki tureckie, jelenie nad strumykami, święte rodziny i ostatnie wieczerze. Pachnie krochmaloną pościelą, obrusowe anioły rozkładają skrzydła białe jak śnieg, z haftem richelieu. Przy czym:
- należy uważać, jak się wiesza schnące dobro na sznurach, koszule rękawami w dół, białe przy białym, kolorowe przy kolorowym, bo powiedzą, żeś marna gospodyni. Kiedyś budziło to we mnie zdumienie, podszyte irytacją, dzisiaj tylko wzrusza. Bo coraz mniej tych gospodyń, co zachodzą do mnie popatrzeć jak wieszam pranie i nie ma już babci, co powie mi, jak krochmal robić i obrus wyprasuje, i przepis na sękacza da... a ja tęsknię. Za czyszczeniem mosiądzu, starych srebrnych łyżeczek, za fajansową makutrą, za dobrymi radami tych, co już odeszli. Niezwykle ubogacona się czuję tym wszystkim, co mi dali, ofiarowali, ciągiem pokoleń, starymi zeszytami z przepisami, opowieściami, wciskanymi w dłoń prezentami, serdecznością, trudnym życiem, skromnością, cierpliwością, nauką. Babcie, ciocie, teściowe, mamy, sąsiadki, kobiety pracowite tak, ze zawstydzają mnie nawet teraz, gdy sama szoruję okno starymi rajstopami, by błyszczało, a oczy uśmiechają się do wspomnień...
Tu się piekło sękacze, a najpiękniejsze babcia robiła; pamiętam, jak pomagałam jej kręcić nad paleniskiem żelazny wałek, a ciasto ściekało w ogień i pachniało nieziemsko...
Sprzątanie tutaj to zen, to katharsis. My swoje kończyliśmy jeszcze w sobotę koło 23... ostatnie domiatanie, ustawianie, zaścielanie krochmalonego obrusa... Mały już zdążył wszystkie pisanki poobijać, próbując, która mocniejsza.
- Mamo, ale fajnie byłoby, jakby króliki znosiły jaja i od razu malowane, co?
Tulipany, biel, zieleń, lukrowane baby. Sen, słodki, ukojenie. Bez telewizji, komercji, bez pośpiechu. Święta przyszły.
Niedziela wielkanocna.
Poranek poniedziałkowy.
Na kalinowej prowincji cisza, uroczysta, niebo wymyte deszczem, drzewa ubrane w zieleń, daleki zaśpiew dzwonów. Bam, bam. Ludzie ubrani odświętnie idą dwoma szerokimi nurtami, do cerkwi i kościoła, bam, bam, wesołych świąt, Chrystos woskres, woistienno woskres!
Trzeci nurt wędrujących jest bardziej humorystyczny, to wielbiciele Bachusa ciągną w stronę stacji benzynowej, jedynego otwartego przybytku z piwem i innymi ingrediencjami, jest ich mniej, ale są zdeterminowani, jeden nawet rower prowadzi, albo rower prowadzi jego - w każdym razie idą pod zielenią wierzb, niebem jak niezapominajki, mija nas też Parówa vel Brutus, pies sąsiadów i całej okolicy, który wizytuje wszystkie posesje przy ulicy, żywiąc się tym, co wynajdzie i wyżebrze. Nie mam pojęcia jak, ale zawsze wie, kiedy wyrzucam odpadki na kompost. Wczoraj do towarzystwa sąsiedzki bocian piechotą i z pełną godności miną Korwina- Mikke powędrował na tenże kompost, po czym ze spokojem zaczął go przeszukiwać, nie bacząc na jazgot Parówy.
Na prowincji obowiązkowe na święta jest wołoczebne - chłopaki dostają od babci pieniądze, cukierki i malowane jajka, rodzinie i znajomym daje się pisanki, kiełbasę i drożdżowe baby, ludzie biesiadują godzinami, a dzwony biją bam, bam, nad krętą wstążką rzeki, nad rozlewiskami, nad szeregiem wierzb w młodej zieleni.
A ja myślę o radości zmartwychwstania i celebruję szczęście.
Dziękuję wam wszystkim za serdeczne słowa, życzenia, uściski i radość, podziwiam Sunsette, że przebrneła przez stare blogi, ucieszyła mnie ogromnie:)
Słodyczy i piękna, wszystkim! Jakie są u was świąteczne zwyczaje? Te ulubione?
To nie było "brnięcie", lecz wspaniała podróż dawkowana po kawałku, żeby się za szybko nie skończyła - jak wyczekiwana nowa książka ulubionego autora;)
OdpowiedzUsuńPięknie napisałaś o świętowaniu na Twojej prowincji... Moja prowincja z roku na rok coraz mniej prowincjonalna, co ma swoje plusy (np. busy do miasta jeżdżą, choć i tak rzadko, ale dawniej wcale, więc plus spory;)) ale minusów jednak więcej. Znam tę moją prowincję niemal od urodzenia, i coraz bardziej tęsknię za jej dawnym kształtem.
Pozdrowienia - jeszcze świąteczne:)
Zawsze mnie to wzrusza, że zwyczajne życie na kresowej wsi, domowe perypetie i historie odnajdują czytelników:) Sama dzięki wam patrzę inaczej, zapamiętuję i przetwarzam przez ten subiektywny, uczuciowy filtr. Nasza prowincja też się zmienia, Sunsette, ale dla mnie to tylko zmiana dekoracji, bo jednak rdzeń widze ten sam w ludziach, to samo bijące serce tutejszego przygranicza. Kiedyś był napis na sklepie: program partii programem narodu, dzisiaj Coca cola, ale to tylko napis. To, co zatrzymuję w kadrach zdjęć i słów jest poza wszelkimi dekoracjami, napisami i fasadami i wierzę, że to odczuwacie ze mną..
OdpowiedzUsuńTęsknię tak samo, dlatego piszę, bo opisując rzeczywistość, taką, jaka ona jest, inwentaryzuję to, co dla mnie kochane...Pozdrowienia, Sunsette- bardzo serdeczne.
Tak, też tak to czuję. Kiedyś (daaawno) prowadziłam pamiętnik - taki zwykły, "zeszytowy", teraz - zdarza mi się na swoim blogu umieszczać wpisy wspomnieniowo - sentymentalno - inwentaryzacyjne. Żeby to gdzieś pozostało...
UsuńŁadnie napisałaś....
OdpowiedzUsuńA ze zwyczajów to u nas się "walczyło" na pisanki - tocząc po stole - wygrywała najtwardsza. I post , koniecznie post , nawet dzieci obowiązywał - u nas do południa lub wczesnego popołudnia w Wielką Sobotę - jak się poświęciło koszyczek z zawartością :-)))
U mojej babci na sandomierszczyźnie święciło się wielgaśne, wiklinowe kosze, a w nich np pęto kiełbasy, chleb, cała baba... ludzie stali szpalerem przed kościołem.
UsuńPiękna ta Wielkanoc u ciebie, wynikająca z ciągłości tradycji i pokoleń, twoje pogranicze jeszcze to przechowuje, gdzie indziej już nie do końca. U mnie jakichś specjalnych tradycji nie było, jak wszędzie: jajka barwione w cebuli, bukiety z barwinku, spowiedź wielkanocna i tyle. No i przyjazd rodziny z Krakowa i miłe posiady. Porządki oczywiście też, ale nie ortodoksyjnie:))
OdpowiedzUsuńJuż nie o zwyczajach, tylko anegdotka taka: w latach głębokiego kryzysu Tacie udało się załatwić szynkę do gotowania na święta, ugotował, a jakże, zostawił do wystygnięcia i poszliśmy jeszcze po jakieś zakupy, a po powrocie zastaliśmy tylko sznureczki na podłodze i bardzo uśmiechniętego psa...
Uwielbiam twoje prowincjonalne opowieści:)))
Taka Wielkanoc mi się marzy. U nas wszystko w pośpiechu. Zero miejsca na przystanięcie. Co święta, to mówię sobie, że to ostatni raz. Że na następne zacznę przygotowania wcześniej. I co święta coś mi te plany krzyżuje :/ Chciałam w te najbliższe wakacje, nad morzem, zacząć szykować ozdoby szydełkowe na choinkę - serio :D Ale jutro zaczynam pracę i urlopu tak szybko nie będzie... I jak tu zwolnić?
OdpowiedzUsuńEch...uśmiecham się do moich wspomnień:) Dawno to było, takie święta z babcią i Dziadkiem..ale wspomnienia nadal żywe:)
OdpowiedzUsuń