10 listopada 2014

Czasie, źródło przejrzyste, nie wysychaj.

Czytam Borgesa.

„W jednym człowieczym dniu jest
czasu suma cała […]
Panie, odwagą i radością obdarz nas
Dla pokonania góry tego dnia”

I Musierowiczową:

„Pamiętasz, co twój dziadek mawia? Że uśmiech bywa aktem męstwa, że smutek to słabość, to postawa zbyt wygodna. Być radosnym i dobrym, kiedy świat jest smutny i zły, to mi dopiero odwaga”.

Noc układa się za szybą, na parapecie, bardziej zielonooka, niż nasza  kotka, którą zaczynam z upodobaniem nazywać Baryłką, ze względu na osiągane okrągłości.
Oglądam fotografie, które są dla mnie cenniejsze, niż kohinoory. Moi dziadkowie.

Rok 1946, dziewiąty sierpnia, może to dworski park we Włostowie? Wojna niedawno minęła. Jaką książkę Babcia trzymała w ręku? Nigdy się nie dowiem. Kto szył jej tę kwiecistą sukienkę? Patrzę na nich, na drugi brzeg tej rzeki czasu i myślę, czy będę mieć tyle sił, by tak pracowicie, spokojnie, z miłością przejść tę samą drogę? Zawsze stały kwiaty w kryształowym wazonie w zielonym saloniku, najczęściej lilie lub róże. Jaskółki śmigały nad podwórzem, pachniał rozgwar pszczelich lip, na obiad były pierogi z truskawkami i gruszkowy kompot, a potem szarlotka, porywana w przelocie gdy dziecinne bose pięty już pędziły w dal, na macierzankowe wały, albo do parkowych ruin... Dali mi najszczęśliwsze dzieciństwo na świecie, stabilny fundament na wszystkie lata. On do niej mówił "Dzióbku". Recytował Mickiewicza i hodował najpiękniejsze lilie, jakie widziałam w życiu. Moja Konopnicka, mówił z dumą, gdy czytałam mu dziecinne wiersze. Przechowywał wszystkie. Mój Dziadziuś. Patrzę na zdjęcia Dużego i myślę, że bardzo przypomina mi młodego Dziadziusia, z tej starej fotografii. Zarys szczęki, brwi, kształt szczupłej, męskiej sylwetki.


Mogę żałować, że nie będzie już spacerów z Dziadziusiem po ogrodzie, rozmów w lipcową niedzielę, ale wolę zbierać skrzętnie wspomnienia, jak kobieta swoje klejnoty do szkatułki, cieszyć się tym, co udało mi się zapamiętać i opowiadać dzieciom, jak Dziadziuś walczył w czasie wojny, jak spotkał Babcię, wracając do zrujnowanego domu, jak po wojnie sadzili razem sad, jakim był człowiekiem, czego nas uczył...


Zapisuję, bo zapominam, staję bezradna z tą garścią wspomnień, składającą się z zapachów, emocji, czegoś tak niewyrażalnego, że zasupłuję się z tym w środku i idę popłakać pod brzozy. Bo te wspomnienia pamięta mała Kalina, a ja jestem Kaliną dorosłą i muszę pamiętac teraz ich wszystkich i to wszystko - tę małą siebie, pamiętającą ich, swój zachwyt i ufność, ich w jej - mojej głowie. I robi się tego pamiętania za dużo, jak matrioszka w matrioszce, więc patrzę na zdjęcia, a potem je odkładam, idę w las i po prostu zamykam oczy, a oni są, na zawsze, nasi ukochani, ich uśmiechy, trwanie i miłość.

Na zdjęciu po lewej - mama i dziadziusiowe lilie.

Dziadkowie ze strony Taty. Tata w środku. Zdążyliśmy z Dużym nagrać opowieści Babci na dyktafon, powstała z tego długa historia. Czytam ją po wielokroć,  szukając błogosławionej sumy czasu w każdym z jej ciężkich, pracowitych dni; mojej silnej, upartej, niepoddającej się nigdy, kochanej  Babci...

Matka moja zmarła w 35 roku. Po matce pozostała bardzo dobra maszyna do szycia, taka, że wszystko szyła i cienkie, i grube, nawet kożuchy. Potem jak matka zmarła, krawiec z Bielska chciał dać nową maszynę damską singer za tę maszynę matki. A ojciec nie dał. I ja sobie przemyślałam, że do szkoły iść ze wsi, biedna? Ja nie dorównam dzieciom z miasta, bo trzeba było jednakowe ubranie mieć, taki mundur, granatowa spódniczka plisowana i bluzka z kołnierzem marynarskim granatowa lub biała. I to wszystko jednakowe. Na początek roku może dam radę, bo ojciec był woźnym w szkole, to kupi. Ale potem zmieniać i palto na zimę i buty, i wszystko, i książki do nauczania, nie dam rady, co to 15 złotych miesięcznie. To za mało na naukę. No i ja przyszłam do szkoły do kierownika i mówię: nie zgadzam się, nie dla mnie ta szkoła. Ja po matce mam maszynę, wyuczę się, a krawcowa 120 złotych zarabia, ojciec mnie wyuczy, pójdę do Zabłudowa, wynajmę mieszkanie i tam będę pracowała i chrześniakiem opiekowała się, bo ja w 14 lat już chrześniaka miałam. 
(...)
[...]W 18 lat za mąż wyszłam, mąż mój Stefan felczer był. My zaraz przyjechaliśmy tutaj w listopadzie. U Niczyporuków mieszkaliśmy, pożydowski dom, co żył wcześniej Lejbka, Żyd, jeden pokój my zajmowaliśmy. I tak myślę: Boże, trzeba jakoś mnie pójść do pracy. I jedna z Doratynki była dziewczyna, dwie siostry mieszkały, jedna w gminie jako kasjerka pracowała. Raz przychodzi do mnie i pytam się: pani Leszczyńska, jakie pani wykształcenie ma? A ona mówi: podstawowe. I tak pomyślałam, że jak podstawowe, to i ja będę pracować. Marzyłam do pracy. Prosiłam męża, żeby załatwił, bo wójt do nas przychodził, złożyłam podanie i załatwili mnie odmownie. I dawaj ja prosić.  I przyjęli mnie do pracy, w 48 roku przyjęli.”
(...)
[...]Pracowałam na różnych stanowiskach. I w referacie wojskowym i w księgowości, i w podatkowym i w ewidencji ludności.(...)
U nas stójka była, furmanka. Czy pojechać na wieś, czy gdzieś, to my jechaliśmy. To żeleźniaki były, te furmanki. Organizowaliśmy w gminie, czynem drogę robić. Wszystkie zakłady i sołtys ludzi mobilizował, i czynem drogę robili. Bruk. I ja pracowałam przy tym bruku(...)
Zorganizowali my też taką Ligę Kobiet, ja w tym byłam. Potem na Koło Gospodyń Wiejskich przemienili.
Organizowaliśmy to my, same kobiety - ja, Zosia Szachiewicz, jej siostra, Zubrycka, inne kobiety - przedstawialiśmy na wieczorkach, takie występy i pieniądze zbierali na biednych. Bo tej biedy po wojnie pełno było.”


 Na zdjęciu z lewej mama, dwudziestoletnia. Niżej Babcia Józia, taką ją pamiętam... stolnicę po pierogach szoruje.


Czasie, źródło przejrzyste, nie wysychaj. Potrzebuję pamięci, tych wspomnień, żeby wiedzieć, dlaczego jestem, jaka jestem, dlaczego próbuję z determinacją na piachach podlaskich wyhodować lilie Józefa, czemu mam siłę, by wstać rano, piec chleb, czytać wiersze, składać drzewo, cieszyć się światem. Czemu kocham lipy, róże i zaśpiew dzwonów? Jaskółki? Ktoś mnie tego nauczył, ktoś zostawił dla mnie to dziedzictwo, nie tylko pamięć, ale i nawyki, codzienne wybory, że postąpię tak, a nie inaczej, bo oni tam są, patrzą na mnie z uśmiechem. I te domowe, rodzinne przykazania, to coś takiego, jak  w przykazaniach domowych Rodziewiczówny: czcij i zachowaj ciszę, pogodę i spokój domu tego. To zostaje w człowieku na zawsze.
Listopadowy, spokojny wieczór, czytam Borgesa, oglądam fotografie. Jutro szczególne święto, dzień wspomnień.
Ufnie dziecinne stopy wstępują w ślady dorosłych, dobrych ludzi, którzy byli dla niego jak jasny promień.


8 komentarzy:

  1. Piszesz tak pięknie, że mnie peszysz trochę i często nie wiem, co powiedzieć, by nie był to banał.
    To powiem tylko, że Duży podobny do Dziadka bardzo. Pomyślałam o tym, zanim przeczytałam Twoje słowa. Radości w tym dniu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie :) jestem wzruszona :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta ciągłość czasu trwa ...Duży jak Dziadek ,jak Kalina jak twoja wnuczka , wnuk ,prawnuk, ta sama uroda , wrażliwość ,zachwyt nad światem .Dobrze ,że mamy swoje dziedzictwo ,historię ,odniesienie .Pozdrawiam ciepło !

    OdpowiedzUsuń
  4. Kalino dziękuję :) - dzięki Tobie zatrzymałam się w biegu, zapatrzyłam na otulony listopadową mgłą ogród i zatęskniłam.. odkurzyłam wspomnienia nanizane na sznur korali i przeglądam w myślach.. czas płynie, cieszmy się sobą i celebrujmy chwile..

    OdpowiedzUsuń
  5. Kalinko, już kiedyś pisałam, że zainspirowałaś mnie do spisania wspomnień o moich dziadkach, choć ja mogłam cieszyć się w dzieciństwie tylko jedną babcią... Ty piszesz tak pięknie, że wzruszenie serce ściska... Ta ciągłość pokoleń jest wspaniała i piękne jest to, że twoje dzieci chcą tą pamięć zachować. Duży faktycznie ma coś z Dziadka:))

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem bardzo wzruszona. Często tak właśnie wspominam moich Dziadków, jednak nie potrafię moich myśli i emocji ubrać w słowa. Gdybym potrafiła, tak właśnie bym napisała. Dziękuję Ci.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspomnienia...bezcenne. Szkoda, ze tak jak Ty, nie pomyślałam o nagrywaniu swoich dziadków.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kalino,piękne wspomnienia...szczęśliwe dzieciństwo,to posag na całe życie.
    Cała jesteś poezją:)
    Wspominasz Rodziewiczównę,którą uwielbiam,jest dla mnie wzorem do naśladowania.
    P.Lawenda.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)