Siadam w jasnej kuchni, w szarej godzinie między dniem a wieczorem i rozmawiam z domem. Jest jak wielki kot, wyczuwa moje nastroje, wie, że dzisiaj musi być dla mnie dobry, więc aby mnie pocieszyć, daje mi prezenty - bursztynowe światła, nową półeczkę w kuchni, smużkę pary nad filiżanką herbaty. Lubię chodzić po domu, opatrywać skaleczenia meblom, wycierać policzki okien, poprawiać zielone fryzury parapetowych piękności. Tu storczyk do reanimacji, tu poręcze fotela do obszycia, płaszcz Dużego bez guzika, plama po kakao, niechciany pająk w kącie, uparcie tkający nadzieję na jutro bez ścierki. Czasem dom ma ochotę na figle, podstawia mi nogę czającym się mopem, chowa igłę z nitką, wspólnie z pralką układają kidnaperski plan porwania skarpet do pary, czasem jest poważny i majestatyczny jak fryzura Małego - widzisz, mamo, jakie mam włosy po odżywce? Majestatyczne!
Dzisiaj dom po prostu siedzi ze mną, mruczy zmywarką jak kot, słucha moich opowieści i pozwala mi na odrobinę smętka.
Sad dziadziusiów zostanie wycięty, drzewa, sadzone w 47 roku, nie rodzące już niczego, przeniosą się do lepszej krainy, gdzie każde jabłko trwa wiecznie. Tak dziwnie mi z tym - bo to ja wspinałam się na stare, kochane gałęzie antonówek, koszteli, kantówek, oliwek, renet...
Nie będzie czereśni, na którą zagnał mnie babciny kogut, nie będzie moreli, papierówek i kwitnącej renklody. Tak musi być, taka kolej rzeczy, ten, kto kocha, powinien dzielić los tego, kogo kocha, więc drzewa idą za Babcią i Dziadziusiem, ale ja stoję w tej zielonej trawie wspomnień i staram się zatrzymać uciekający las birnamski. Nie mogę, wiem - muszę wypuścić każde drzewo, pozwolić im odejść, z driadami, słowikami i plamami złotej żywicy, z której robiłam korale. Może jutro będę mieć na to siły, opowiadam domowi, ale dzisiaj powędruję jeszcze z wiśniami za ręce, dobrze?
Jutro jest się zawsze dzielniejszym, niż dziś.
Poza tym wszystkie dobre myśli ślę dzisiaj swoim siostrom, one wiedzą dlaczego. Przytulam was, kochane. Pamiętacie, jak siedziałyśmy na czereśni?
Tu, przy naszym domu, owocowe drzewa są jeszcze młode - przywieźliśmy je z targów w Szepietowie, zasadzili troskliwie. Drzewa na targu przypominały mi róże z Małego Księcia- nikt ich nie kochał i one nie kochały nikogo. Te, które zostały wybrane i dotarły do Kalinowa, oswoiły nas, a my oswoiliśmy je. I teraz zyskaliśmy coś ze względu na kolor liści i pamięć o babcinych czereśniach. Ale trzeba lat, dziesiątek lat, tak jak z domem, by zadzierzgnęła się przyjaźń i miłość absolutna. One wysilają się dla nas, dając najsłodsze owoce, cierpliwie wytrzymają czeredy wspinających się małych Indian, koty, szukające azylu przed Brutusem - Parówą, my okadzamy je od mszyc, wabimy pszczoły, celebrujemy hanami, kochamy od korzenia po najmniejszą gałązkę. Mogę powiedzieć- coś z tego będzie. Ale drzewa z dziadziusiowego sadu były jak cierpliwi druidzi, mnisi z absolutnym zen doskonałego zrozumienia, medytujące zielone góry, drzewa, które były od zawsze na zawsze.
I to brzmi jak tytuł ckliwego filmu katastroficznego - Zawsze kończy się Dzisiaj.
Tak więc siedzimy, ja i dom, on słucha mnie, obejmując ciepłem lampy, głosami dzieci, zapachem czekolady i snu, koronką jaśminów za szybą.
Jak dobrze, że jest.
Choć drzewa to nie ludzie czy zwierzęta, łezka w oku aż się kręci, czytając tego posta. Każdy miał swoje drzewa-przyjaciół. Ja miałam klon, wielki, rozłożysty. W jego gałęziach przesiadywaliśmy godzinami, mieliśmy tam taki dziecięcy dom, oazę z dala od dorosłych i wścibskich oczu. A ciepło babcinego domu, pyszności z kuchni otulał wielki, stary, pachnący w maju bez. Nie ma już klonu, nie ma bzu. Pozostał drewniany dom i babcia... Dziadka też już nie ma... Taka kolej rzeczy, niestety, choć każde rozstanie z przyjacielem bardzo boli.
OdpowiedzUsuńZawsze marzyłam o takim starym sadzie, szkoda...
OdpowiedzUsuńAch Kalinko jak Ty cudnie potrafisz ująć w słowa to co człowiekowi w duszy gra. Doskonale rozumiem Twój smutek. U mnie z babcinego sadu pozostały dwie papierówki i gruszka klapsa. Jedna z papierówek w zeszłym roku zachorowała i zmarniała trzeba było ją wyciąć. Tak nam było smutno jak byśmy stracili dobrego przyjaciela lub członka rodziny.
OdpowiedzUsuńSerdeczności przesyłam:)
Pięknie.
OdpowiedzUsuńDo szpiku kości.
Zostawiłaś PaniKalino sad na zawsze. Już nie odejdzie.
Wyrazisty w Twoich doskonale zestawionych obrazach i słowach - już nie tylko Wasz....
Chylę obolałą dziś głowę w podziwie.
Mama Muminka.
Och, Kalino... dlaczego musi być wycięty? Chyba nie dlatego, że drzewa przestały rodzić... wiem, że nie oczekiwałaś od nich wielkich plonów. Może niech to jutro zaczeka jeszcze?...
OdpowiedzUsuńChoć stare drzewa w naszym sadzie nie należały wcześniej do naszej rodziny, są mi bliskie i bronię ich, własną piersią zasłaniam... chociaż chylą się powoli ku upadkowi i wiem, że przyjdzie czas na nie. Ale jeszcze nie w tym roku...
Kalinko, czy muszą wszystkie być wycięte??? Może zachować choć jedno lub dwa, jako "pomniki przyrody" i dzieciństwa...Też lubię mój mały domek i czuję jak do mnie gada czasem. Ostatnio trochę jest niezadowolony ze stanu blachy na dachu... Biedak, musi jeszcze zaczekać...
OdpowiedzUsuńOrzechy zostana chyba i leszczyny, dokładnie nie wiem. Pozdrów domek ode mnie;)
UsuńNie mam na to wpływu, kochani, wielu z tych drzewnych staruszków zwyczajnie umiera lub już umarło. Jak to mówiła Galadriela: świat się zmienia.
OdpowiedzUsuńAż mnie coś w sercu zabolało, jak przeczytałam o tym wycinaniu drzew, bom drzewną fanką, czy jak to nazwać, obojętnie zresztą.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że dom Cię pocieszył ....