16 grudnia 2014

We wtorek

Cytuję za "Dzieje NN i okolic":

"Ważne dla dalszego rozwoju miasta było uzyskanie prawa do organizowania trzech dorocznych jarmarków tj. na dzień przed dniem Świętej Trójcy, na święto Podwyższenia Krzyża Świętego oraz na Śródpoście. Ponadto w każdy wtorek miały odbywać się targi, a kupcy przybywający wtedy do miasta nie płacili ceł i podatków, za wyjątkiem opłaty mostowej pobieranej przez proboszcza. (Przywilej z roku 1529)"

Prawie pięćset lat później, we wtorek,  kolorowe, puchate kurtki powiewają na chłodnym wietrze, jak lampiony, obrzeżone mgłą. Stoiska za parkiem, te od głównej ulicy, pysznią się błyskiem cynkowanych wiader, rytmicznym wzorem opartych o brezent naczep łopat do odśnieżania. Deszcz zdobi ich trzonki diamentami. Na stolikach rękawice robocze, trutki na myszy, karma dla kotów, sznurki wszelkiego asortymentu, pod stolikami w pomarańczowych workach suchy chleb. Z busika, starego jak chiński mędrzec i równie stoicko podchodzącego do przemijania świata sprzedają kapustę. Są i grubaśne rajstopy, i ciepłe gatki, i gumofilce, i kroksy, są świąteczne obrusy i firanki na metry, nieco dalej ktoś z nadzieją oczekuje na klientów, spragnionych lodówek i pralek. Między rzędami zadaszonych stołów sprzedają się kalesony, swetry, płaszcze, czapki i szaliki, buty na mocnej podeszwie, pod dawną remizą strażacką jeden smętny stolik ze starzyzną, krępy właściciel zachęcająco przestawia mosiężne świeczniki i jakieś szczątki zegarów. Czasem miód. Wiosną będą nasiona i nawozy. Sadzonki pomidorów. Pikowane jarzyny. Wiadomo, rynek jest we wtorek, kto może, drepcze, jedzie, nie tyle kupić, ile spotkać innych, pogawędzić tym niespiesznym rytmem Podlasia, gdzie śpiewne, gwarą przetykane rozmowy trwają kolejne godziny...
Stoję w pobliskim sklepie, w kolejce do kasy, przede mną spory ogonek, wiadomo, wtorek. Mieszkańcy okolicznych wsi zjawili się, kiedyś furmankami, które stały pod niebieską cerkwią, a konie u koniowiązów żuły sobie owies w płóciennych workach. Teraz głównie traktory, stareńkie jak ich właściciele, rowery z ramą owiązaną sznurkiem, rzadko jakieś auto. Taniutkie kurtki, waciaki, chustki na głowach, w pergaminowych dłoniach torby na zakupy z wyświechtanymi uszami. Po czemu świniacze ogonki. Da mnie pani sklepowa tych śledziów. I karmelków da, tych miętowych. Rentę wzięła to choć karmelków kupię, nie będę sobie żałować. Cierpliwa kolejka w banku. Na poczcie. W sklepach. Przecież rynek, rytuał tygodnia, on tak pod osiemdziesiątkę niesie dziesięć kilo cukru, ostrożnie, jakby niósł szkło, ona pomarszczona jak rodzynek, z rumianymi policzkami, w uszatej torbie kapustę, pół litra, papier toaletowy. Ryneczek.
A ja jeszczy do dochtora pojdu.
Szto u was?
A, szto ma byci. Stara, to i chwora, szto robić.

On się wtrąca, machając ręką: stara, skrypit i skrypit, ale jeszcze mene preżywie.

Słucham ich z czułością, patrząc, jak odchodzą do traktora - pakują się oboje ze stękaniem na wysokie siedzisko, zasłane wełnianym kilimkiem.
W całym Kalinowie zostały u gospodarzy dwa konie.
Krów jest chyba 3. Na 1,5 tysięczne miasteczko.
Nie ma już furmanek pod cerkwią, dawno wyrwano stare koniowiązy.

Ale w każdy wtorek jest targ.
Ostrożnie, czule stawiam stopy po  śladach stuleci.


Lotnicze zdjęcie z 1917 roku, przedstawiające moje miasteczko. Podobno wykonane z balonu:)

 Zaraz za kościołem, którego ciemna bryła odbija ciepłym brązem farby od zieleni jesionów i  wierzb widać zatokę. Ma swoją nazwę, miejscowi lubili nadawać nazwy, które oswajały nieoswajalne i pozwalały mieć złudzenie, że panuje się nad przestrzenią. Za zakrętem była więc Księdza Jama, jeszcze dalej Ryża i Ploska Zatoka. Ale to miejsce w cieniu starych jesionów i kościelnego muru, zarośnięte wikliną i groteskowo poskręcanymi wierzbami, dla mnie zawsze było Rozlewiskiem. To tu zgubiłam sandały którejś Wielkanocy, gdy w nowych podkolanówkach weszłam w cmokliwe bagienko po kaczeńce. Pamiętam mięsistość ich zuchwale żółtych płatków. Nie pamiętam reprymendy mamy, dziwne. Pamięć jak skrupulatny księgowy wyciera gumką niezgadzające się w buchalterii fakty. Ale kaczeńce pamiętam:)

14 komentarzy:

  1. Ech, co za porażająca harmonia w krajobrazie. I te piękne masy drzew wokół kościołów... Coś z tego u Was jeszcze zostało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewiele. Troche jesionów przy kościele, kilka starych lip i klonów przy cerkwi...

      Usuń
  2. Wiesz Kalinko, mimo uplywu czasu i zmian czytajac co piszesz czuje, ze duch dawnego Kalinowa choc w czesci ale pozostal.
    Twoje miasteczko uroczo sie prezentuje na zdjeciu. Ciekawa jestem czy duzo sie zmienilo w architekturze.
    Serdecznosci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektóre z tych chat na zdjęciu ciągle stoją - kościół i cerkiew jest, rynek w tym samym miejscu, stara remiza. Istnieją cztery stare ulice, te same od jakichś trzystu lat, w tym co ciekawe, dwie mają niezmienione nazwy:) Ludzie ciągle wiedzą, gdzie jest Papikowa Górka, Księża Jama, Grady, Reza...

      Usuń
  3. Cosi mi się widzi, że tam u zarania to Zygmunta Starego przywileje, ale Olbrachta Gasztołda robota...:) Nieprawdaż? A nawiasem to piękne to ziemie...:)
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gasztołd, tak:) W 1514 czyli równe 500 lat temu chełmińskie, a w 1529 magdeburskie. Obchodzimy w tym roku 500 lecie powstania miasteczka;) Piękne, niesamowicie piękne ziemie, Wachmistrzu. Tylko jeśli chodzi o klasę gleby, to nawet nie podłe, a przepodłe:)

      Usuń
  4. To Ty Kalino mieszkasz w N.?
    Bardzo mię wzruszył ten post.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Kalinowo to nazwa tylko na mój użytek. Dziękuję, że zdradzasz wzruszenie, teraz i ja:)

      Usuń
  5. Czyli balonowe zdjęcie ;) Dzięki Twojemu postowi doedukowałam się, już wiem, co to jest kroks :) Ale tak w ogóle, to nostalgicznie się zrobiło... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nostalgie lubią sobie przycupnąć gdzieś cicho w tym przedświątecznym czasie:) Pozdrawiamy też, Doranmo!

      Usuń
  6. Pięknie piszesz , jak zwykle ...W moim mieście jest Ksiedza Góra .Pozdrawiam E.K

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo lubię te miejscowe nazwy, są takie soczyste, związane korzeniami z historią, niezniszczalne. Mamy nawet w lesie Cudowną Polanę, choć nikt nie wie, czemu Cudowną:) Są Mogiłki, jest Wiesznin...

      Usuń
  7. Kalinko Kochana. dziękłuje Ci za Dobre słowa- także Ciotuni z Podlasia, oby były prorocze!
    Miałam kiedys Kotka- Brucka, ale zginąl w zaspach zimy- płakałam za nim bardzo. Może rzecywiscie trzeba coś zmienić,Zapisać się do biblioteki i poczytać jak mówisz, coś o kruchości życia,.Tyle tylko, ze kruchosci życia mam dośc na co dzień.Mam piękne marzenia także bardzo nierealne.
    Odezwe sie jutro, siada mi bateria.
    Ciągle Ci dziekuje. To takie miłe, że Ktos sie do mnie odezwał.
    Pozdrawiam Ania z Warmii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładuj baterię, ładuj i odzywaj się, Aniu. Ciociunia ma rację z kotem i zmianami. A odwiedziny w bibliotece są niesamowite, zwłaszcza na wsi - u nas biblioteka jest w budynku straży pożarnej, to cała instytucja, jeszcze o niej napiszę:)

      Usuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)