Dzień dziś bardzo pogodny. Chmury były cukrową watą w dłoni Boga, a klon spod zielonych powiek rzucał powłóczyste spojrzenia topolom. Na polu pod topolami zbieraliśmy ziemniaki po wykopkach. Był Elf w gumowcach, Duży, Średni i Mały, który robił ziemniakom domki w zasuszonych łętach. Pan Ziemniak, pani Ziemniakowa i małe ziemniaczątka wydawały się zadowolone.
Przypomniałam sobie, jak szkolnym osinobusem jeździliśmy na wykopki całymi klasami. Potem było ognisko i pieczone w popiele ziemniaki. Zapach dymu pamiętam do dzisiaj. Wiosną z kolei było zalesianie - takim żelaznym dziobem robiło się w ziemi dziury, a ktoś drugi umieszczał tam sadzonkę sosenki, by udeptać wokoło starannie nogami. W osinobusie zamiast siedzeń były deski. Jako prowiant mieliśmy kiełbasę w pętach i niekrojony chleb, a do picia kwas chlebowy.
Wykopki z archiwum Kłodawy
Osinobus, źródło - wikipedia:)
Patrząc w błękit zawieszam się na chwilę, czując w dłoni malutkie, okrągłe ziemniaki. Jakbym szła pod prąd Letą, nagle dziesięcioletnia.Czy ktoś pamięta jeszcze wykopki? Zapach ognisk i baśni?
I przerzucanie gorącego ziemniaka z dłoni w dłoń....i lekko poparzone mimo to wargi....i buzie umazane popiołem....ech..., Kalino dzięki za kolejne "trącenie serca" :))
OdpowiedzUsuńBarbara
Wykopki, zapach palonych ziemniaczanych badyli i smak ziemniaków z popiołu to jedne z najpiękniejszych wspomnień mojego dzieciństwa. Dziś już niestety tak bardzo odległe. Kalinko niezmiennie jesteś moim przewodnikiem do własnych wspomnień.
OdpowiedzUsuńPamietam wykopki, pamietam :) U jednych dziadkow, u drugich dziadkow, szkolne.
OdpowiedzUsuńZiemniaki pieczone w ognisku, ciepla herbata i taniec w dymie :)
Czlowiek byl smierdzacy, brudny ale bardzo szczesliwy :)
A czyż można zapomnieć obowiązkowe wykopki, smak kawy zbożowej i bułek z pasztetową :)
OdpowiedzUsuńTen zapach ogniska, smak pieczonych ziemniaków...
OdpowiedzUsuńPamiętam, gdy byłam jeszcze mała, ciotka zabrała mnie na pole w czasie kopania ziemniaków. Zawsze widziałam je szare, brudne, nieciekawe, pomarszczone. Dostałam do łapek motykę, żebym spróbowała sama coś wykopać. Grzebnęłam w ziemi i nagle ujrzałam złociste, jaśniutkie kule. Ten szok i zachwyt pamiętam do dziś. :)
W moich stronach jesień i wykopki to unoszący się wraz z dymem zapach prażonych ziemniaków. Nie chodzi tu o takie zapiekane w popiele ( ojjj zjadło by się takiego z masełkiem, na samą myśl ślinka mi pociekła;),ale przyrządzane w specjalnym kociołku. Można poczytać o nich u mnie http://niecodziennyzakatek.blogspot.com/2009/09/goscie-goscie-jesienne-smaki-i-zapachy.html
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Wykopki - pamiętam. Szkolne. Jakżeśmy marudzili, jakżeśmy się obijali, jak zakrywaliśmy te ziemniaki glebą, żeby ich nie zbierać. Dużo śmiechu, dużo zabawy, mało, bardzo mało ochotniczej, socjalistycznej pracy.
OdpowiedzUsuńA ja pamiętam wykopki w PGR koło Ustki. Byłem wtedy w Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej.Wiele lat temu.W ramach "sąsiedzkiej" pomocy kursantów z CSSMW wysłano do tego właśnie PGR-u.Od kilku dni ciągle lał deszcz.Na polach było totalne bagno.Kilkunastu 'PGR-owców" i kilkuset nas marynarzy po kolana w błocie.Po omacku rękami wygrzebywaliśmy kartofle z błotnistej brei.Robota,że....hej. Ile tego dobra zostało w ziemi(?),tego nikt nie wie.A potem grochówka z kawałem kiełbasy zafundowana przez PGR. Palce lizać.A dzisiaj......Przyjedzie kombajn,wykopie i po......baletach.
OdpowiedzUsuńNa wykopkach klasowych byłam chyba tylko raz, ale za to pamiętam kopanie ziemniaków haczką. Jak jeździłam do rodziny na wieś, to kopałam ziemniaki na bieżące potrzeby. I mam przed oczami, wyrywanie łętów, potem umiejętne okopywanie rejki z dwóch stron, aby nie uszkodzić gul, zapach też czuję :))
OdpowiedzUsuńA jakże, pamiętam wykopki te klasowe. Jeździłyśmy do gospodarstwa rodziców naszej klasowej koleżanki Kasi, aby pomóc przy ziemniakach, marchwi, selerach. Jej rodzice zaopatrywali we wszelkie płody rolne naszą kuchnię klasztorną i szkolną (kończyłam szkołę prywatną, prowadzoną przez zakonnice). Lubiłam te "wycieczki". Z końcem października sprzątałyśmy cmentarze i opuszczone groby.
OdpowiedzUsuńTeraz też kopiemy po sąsiedzku ziemniaki i pieczemy w żarze ogniska. W zasadzie nic się nie zmieniło. Tylko lat przybyło.
A kto mnie przygarnie na wykopki? W zeszłym roku własne pyrczątka miałam, żeby trochę tej radości zaznać :) Dziadków na wsi nie miałam, za moich czasów już szkolnych wypraw takich nie było... Ech. Muszę dziecku chociaż pyry w ognisku upiec, żeby mógł się popiołem umazać :)
OdpowiedzUsuńJa każde wakacje na wsi spędzałem ale wykopki mnie zazwyczaj mijały bo rozpoczynały się na początku września gdy już do domu, do szkoły wracałem...
OdpowiedzUsuńDla mnie wieś zawsze kończyła się z końcem wakacji i wykopki znam tylko z Reymonta. Swoją drogą, u Ciebie też uwielbiam czytać o porach roku i tak się cieszę za każdym razem, że zupełnym przypadkiem znalazłam Twój blog z łuskaniem lata, wykopkami, chmurami, kwasem chlebowym w lato, gorącą herbatą i przysłowiowym Szekspirem w tle (on, jak wiadomo ogólnie, i z tła się przebije). :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie
Dziękuję Wam za te wspomnienia - nacieszyłam się nimi jak skąpiec perłami.
OdpowiedzUsuń