Nasze miasteczko jest nieduże. W zasadzie to gminna wieś, choć z dumnym herbem, najstarsze wzmianki o osadzie tym miejscu pochodzą z 1282, a prawa miejskie nadano w 1514 r. W parku rosną lipy, które sadził mój Tata. Złotobrązowe listki zaściełają marniutkie trawniki. Jak się spojrzy na prawo, widać kościół i jesiony na wzgórzu, jak się spojrzy na lewo, niebieską cerkiew i klony. Te najstarsze już wycięto. Kiedyś był bruk teraz asfalt. Jest ośrodek zdrowia, szkoła, poczta i kilka sklepów. Tu, gdzie jeden ze spożywczych, kiedyś był rybny, tu, gdzie pizzeria, kiedyś fryzjer, a tu, gdzie baner do wynajęcia, kiedyś napis: program partii programem narodu.
W pomalowanej na zielono drewnianej aptece pachnie ziołami, których pełne są stareńkie regały. Pani Tamara sama sprawnie komponuje ziołowe ingrediencje, posiłkując się przepisami mieszkającego w pobliżu ojca Gabriela. Można tu kupić olej lniany i cukier brzozowy. Kiedy się wchodzi, dzwoni dzwoneczek, przywracając równowagę światu, który staje się bezpieczny i znajomy. Pachną zioła, dzwoni dzwoneczek. Wszystko jest dobrze. Kwiaciarnia na przeciw, ta, w której był pożar, nadal nie wynajęta. Stara mirabelka pod ścianą zawsze wiosną rozkwita pierwsza. Jak się skręci za rogiem, będą jeszcze dwa sklepy i bank. Parking przed bankiem to było kiedyś kino "Melodia", ale spłonęło w 73. A w starej bibliotece ktoś mieszka, kupił ją i nie rozebrał. Za to starą szkołę rozebrano, na jej miejscu stoi Willa Otoczona Ogrodem. Szkolne jesiony wycięto. I nie ma już narcyzów w szkolnym ogrodzie, za to są zawilce japońskie i trawa pampasowa. Trochę smutno mi czasem, gdy tamtędy przechodzę, ale to smutek z gatunku "nicnatonieporadzę". I czy Stefania Grodzieńska nie powiedziała kiedyś, że czasy się zmieniają i kto ma nosa, zmienia się razem z nimi?
Mój nos trochę się marszczy na zmiany, ale cieszę się przynajmniej, że plac po starej szkole nie jest pusty, ktoś tam mieszka, ktoś dba o brzozy i dęby i ktoś zrywa do bukietu japońskie zawilce.
A pustych domów jest u nas wiele, ludzi ubywa, a dzieci nie przybywa. Całkiem niedawno na rok pięć chrztów w kościele było. A w sąsiedniej gminie, to i jeden tylko.
Wczoraj mama powiedziała, że odszedł na niebiańskie połoniny mój dawny nauczyciel. Ten, który na mnie pokrzykiwał "jołopie ty", bo nader marnie piłeczką palantową rzucałam. I tak szkoda - jakaś epoka się kończy, a pan G. , choć nerwowy, takim symbolem starej szkoły był. Takiej, w której palono w piecach kaflowych, pani od robótek ręcznych sama rąbała drzewo na przerwie, woźna gotowała kawę zbożową, a dyrektora bano się przeraźliwie.
Wracając do miasteczka, to można je podzielić na dwie części, starą i nową. My mieszkamy w tej starej, obok naszego domu jest krzyż, który kiedyś wyznaczał granice, dlatego zatrzymują się tu nadal wszystkie pogrzeby, a my możemy przez gałęzie jaśminu patrzeć na smutne korowody. W nowej części są bloki, duży sklep z koszykami, ogródek bardzo piwny i dyskusyjny, młodzież na skuterach i nowe przystanki ze szkła, już pobite. Zawsze, kiedy tam przechodzę, myślę o sosnach, które tu rosły, gdy jeszcze żadnych bloków i sklepów nie było. Było za to maleńkie jeziorko wiosną i łąka, gdzie pasłam nasze stadko gęsi. Uśmiecham się do tych wspomnień - z pasieniem gęsi radziłam sobie jeszcze gorzej niż z rzucaniem piłeczką palantową. Teraz obiecuję Małemu, że jak przejdę na emeryturę, to znów będziemy mieć kurki i gęsi. Jeszcze 24 lata pracy, cóż to jest. Za 24 lata będę pomarszczona jak sucha mirabelka i będą mi się kłaniać wnuki moich obecnych uczniów. Bardzo lubię tę perspektywę:)
Nie wiem, czemu naszło mnie na pisanie o miasteczku i wspomnieniach, chyba dlatego, że jesień nas trochę melacholizuje, ja jestem łasa na melancholię, a wspominanie i opisywanie uspokaja mnie, tak jak dzwoneczek w aptece. To tak, jakby się brało w dłonie kruchą filiżankę, by upić łyk złotej herbaty. Kruche - te słowo dobrze pasuje. Rzeczy wokół mnie są kruche, miejsca i ludzie tak samo. I jakoś jest tak, że te rzeczy kruche są bardzo ważne, bo stają twarzą w twarz z przemijaniem, mając tylko siebie. I nas, którzy kochają je i pamiętają... Pozdrawiam was w złoto- zieloną, wrześniową niedzielę.
Ps. Odleciały jaskółki.
Jaskółki odleciały? U nas chyba jeszcze nie. Sprawdzę, kiedy przestanie padać. Hurra! Pada! Leje! Ziemia się w końcu napije.
OdpowiedzUsuńPięknie napisałaś. I piękne jest to poczucie trwałości, pomimo zachodzących zmian. My, z ziem "odzyskanych", mamy mniej takich doznań.
U mnie też pada, ależ cudnie z lasu pachnie taką grzybną jesienią. A co do zmian- są, ale takie trochę nonszalanckie, w stylu- nic nie poradzimy, musimy przyjść, choć mam wrażenie, że zmienia się zewnętrznośc, a wnętrze wcale. Humorystyczne to czasem jest- np na starej ulicy położyli asfalt, dali przejście dla pieszych, prowadzące od żwirówki do stodoły:) I żółte barierki na zakręcie, za którym jest tylko buguduchawinnypłot i pokojowa nastawiona śliwka;)
UsuńWielce zgrabnie uchwycone przemijanie, co choć nostalgiczne, przecie czeguś nie przytłacza smutkiem... I za to dziękuję, jako i za odnotowanie wszelkich śladów dawności, które kiedyś komuś mogą się okazać bezcenne...:)
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Dziękuję, Wachmistrzu, jak sobie tak poinwentaryzuje świat, to mi lżej. Nie chciałabym przytłaczać smutkiem, bo to miejsce zmienione czy niezmienione bardzo kocham:)
UsuńPrzypominam sobie ten kościół po prawej i cerkiew po lewej, i te stare, opuszczone domy i różne miejsca w Kalinowie, które mi pokazałaś. Chciałabym je zobaczyć jeszcze chociaż raz, może kiedyś się uda? :)
OdpowiedzUsuńNo ba! Pewnie, że się uda:) A w kościele przywracają dawne kolory polichromii i ołtarzy, zdrapali paskudne brązy i dodrapali się oryginalnych barokowych farb. Straszne pieniądze na to ida, ale bardzo ciekawa jestem, jak to będzie wyglądać po renowacji:)
UsuńA tu mas zdjęcie wewnętrza:) https://www.facebook.com/MagiaPodlasia/photos/a.305059186194942.77853.282831495084378/1065740463460140/?type=1&theater
UsuńA ja nie wiem, czy lubić w sobie tę melancholię, to wspominanie. Mieszkam w takim małym miasteczku, rodzinnym, obojga rodziców, którzy już odeszli, ale niedaleko, na znany mi od dziecka cmentarz .Na którym nazwiska Mamy i Taty powtarzają się po wielokroć. Przez kilka lat podstawówki przyjeżdżałam tu do babć na wakacje, kochałam bruk uliczek, krowy wyprowadzane na łąki, syczące stadka gęsi kochałam na odległość.,Jadałam " chlebki" rosnącej w rowach babki, piłam najlepszą wodę ze studni na ulicy Żródlanej. Jestem tu od kilku lat, po latach mieszkania w dużym mieście. I tak jak Ty wspominam. Ale czuję się przez to wyalienowana . Więc zamykam wspomnienia w sobie. Pozdrawiam Cię bardzo ciepło, Anuśka
OdpowiedzUsuńWiesz, Anusko, ja nie zamykam w sobie, bo wtedy nikt nie wie, prócz mnie, a ja chcę, by pamiętano, jakoś ważne mi się to wydaje, to trwanie pamięci. Jakoś zniosę wyalienowanie, byleby opowieść dalej trwała...Ja tez bardzo ciepło.
UsuńZa każdym razem,a robię to dwa razy w tygodniu,jak wjeżdżam do swojej rodzinnej miejscowości ,oczami wyobraźni widzę piękny park dyrektorski przy cukrowni lub park dworski,w stylu angielskim przy ruinach pałacu Karskich. To tylko wyobraźnia. Jak przejdę w "tryb rzeczywisty" to widzę.........syf,kiłę i mogiłę. Przepraszam za wulgarność ale nie mogę zrozumieć tego,że tak piękne rzeczy ludzie bezmyślnie zniszczyli. Wmawia się nam,że jesteśmy wspaniałym,mądrym narodem.Mam zgoła odmienne zdanie na ten temat. Ostatnio coraz częściej mi wstyd,że jestem.......Polakiem.Moim lekarstwem i środkiem "przeczyszczającym na tego rodzaju dolegliwości jest wierz Juliana Tuwima pod tytułem "Całujcie mnie wszyscy w dupę" i "Bal w operze".Dobrze też "leczy" książka Boya-Żeleńskiego p.t "Brązownicy".Tyle lat temu napisane i ciągle aktualne.
OdpowiedzUsuńPamiętam ten park. Rzadko już tam bywam, pod powiekami mam zachowany ten stary obraz, trochę zmieniony idealizacją, jak to ze wspomnieniami jest. Jedni ludzie bezmyślnie niszczą, a drudzy ratują, tak to jest.
UsuńA u mnie w szkole najbardziej bano się woźnego.
OdpowiedzUsuńPodczytuję sobie tu coraz częściej i podziwiam teksty , zdjęcia i tak w ogóle ..... bo też kocham jarzyny.