Noc bezsenna trochę, odłożyłam wszystkie ambitne książki, nie było w nich ludzi, były latającymi holendrami. Fenomenologia mnie skaziła na studiach, zawsze książka odłącza mi się od twórcy i staje phainomenon, bytem odrębnym, a mnie w samotnej godzinie trzeba było przyjaciół, toteż książki milczały na półkach. Bo choć lubię Zagajewskiego, Brezinę, Thomsona, to ich wiersze są tylko lotem ptaka na błękicie, którego nie przytulę i którego smętek Kaliny obchodzi tyle, co nic. Zresztą, akurat w Thomsona miałam ochotę dzisiaj rzucić czymś ciężkim, bo mi się otworzył jego tomik na wierszu:
Witaj łagodna samotności
siostrzyco dobra i mądrości
twoim jest wiew poranka miły
nim róże pąki rozchyliły
Czuję się dzisiaj samotna, ale nie chce mi się wyjść z domu, paradoks zaiste zenzowy. Nie chcę spotykać dzisiaj pani Jadzi z sąsiedniego ogrodu, pani Kasi z naprzeciwka czy Chwiejnego Adama, wędrującego do sklepu szósta trzydzieści z nadzieją Vimesa " Tu kropla, tam strużka, a wszystko się zmienia. Niewielki łyk sfermentowanych soków i nagle człowiek zdolny jest przeżyć kolejne parę godzin."
No więc pozaglądałam na blogi i dokonałam odkrycia, że blogowe bractwo to są kapitanowie żeglujących po morzu słów okrętów. Każdy jest udzielnym władcą na swoim pokładzie, jedni kapitanowie kuszą przytulnymi salonami, inni na wicher rzucają buntownicze żagle, inni żeglują filozoficznie wpatrzeni we wschód słońca, machając nogami z bukszprytu. Czasem zabierają pasażerów, czasem wymijają inne okręty.
Ahoj, tu Megi, tu Zenza, tu Mama Maminka, tu Aga, tu Daisy, tu Kalina, tu inni kapitanowie! Akurat kalinowy okręt jest niebieski, malowany w różyczki, na rufie klatka z królikami, na dziobie przeważnie stado Zuchwałych Zaginionych Chłopców ( teraz badają chwilowo obce wyspy), a Kalina siedzi w bocianim gnieździe, sączy sok porzeczkowy i słucha Adama Hursta. Jest upał, żagle nam obwisły, ale płyniemy.
Wokół cisza i delfin zastyga w skoku jak obraz na greckiej ceramice z III wieku.
Kalinko bosman Zenza uwielbia się czuć samotny, dlatego nie opuszcza swej łajby, w której ma wszystko co do życia potrzebne, czyli: dwie beczki rumu, solone śledzie i sto piorunów niezbędne do miotania przekleństw.
OdpowiedzUsuńCałuję cię radośnie w oba poliki ogorzałe wiatrem co żagle żeglarzom dyma.
Aha i jeszcze w podzięce za Twoje rzępolenie na basetli zapraszam do śpiewania juhuhu wraz ze ślicznym pirackim gospel - https://plus.google.com/u/0/102643912006026981686/posts/iCV5UT87v6S
OdpowiedzUsuńDziękuję za pirackie gospel, będę słuchać, produkując zimnego szejka, bosmanie.
OdpowiedzUsuń..."kapitanowie żeglujących po morzu słów okrętów", bardzo pięknie napisane :), ale mój to stary kuter lub ledwo trzymająca się łajba...
OdpowiedzUsuńdzięki i pozdrawiam