Dzisiaj w Kalinowie odpust, świętego Antoniego, smętne stragany melancholijnie powiewają kolorowymi płachtami w porywistym wietrze i zacinającej mżawce. Naręcza obwarzanków, lizaki, maczki, koguciki gliniane, budka z watą cukrową, lody tradycyjne - ogłasza ręcznie wypisany szyld, którego litery rozmazuje deszcz. Pod cerkwią za to wytrwale czeka para żebraków, ojciec z synem, aż zapełnią się schody i podjazd tłumami odpustowiczów i coś brzęknie w puszce. Nie dać na Antoniego to grzech śmiertelny.
Pełnia nie dała nam spać; wszyscy chodzili po domu, niespokojni, szukając ukojenia, a może to wiatr? Szarpał drzewami za oknem, pędził porozrywane strzępy chmur. Średni przywałęsał się do mnie około 2 z kołdra i poduszką, Mały z kimś gadał przez sen, pewnie z elfami, o trzeciej rano przedświt zabrał mi resztki dziwnych snów, o cudzych butach, pajęczynach, starym czajniku i obcym domu.
Pełnia.
Zagospodarowałam poranek, resztki dziwności, szeptów i chochlików domowych czmychnęły o świcie z zapachem kawy, zalewy octowej do pikli i świezych, mokrych, jak polakierowanych liści selera.
Dzisiaj kurier ma przywieźć podręczniki dla Małego. Lato dyskretnie macha już zarezerwowanym biletem w ptasim kluczu, że odleci, za jakiś czas, no, daleko jeszcze, ale odleci, bilet jest, książki się kupują, ogórki robią, a od Hanki będą zimne poranki... a jaka Małgorzatka, takie pół latka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że zostawisz ślad :)