- Podoba mi się słowo srogi - oznajmił Średni przy dzisiejszym śniadaniu.
- Dlaczego? - dociekałam - Bo chciałbyś być srogi?
- Nie, skąd - Średni był niewątpliwie chyba najłagodniejszą istotą domową w rodzinie, toteż jego zdziwienie było szczere - Po prostu podoba mi się...takie słowo. Srogi.
- Mnie się podoba absurd - wtrącił się Duży - Jak zamienisz a miejscami z b, wyjdzie basurd, jak imię jakiegoś krasnoluda. Basurd. - i amator krasnoludów zrobił krasnoludziego, srogiego zeza spod wyimaginowanych, krzaczastych brwi.
- Mnie się kojarzy z bastardem - piłam earl greya, ale jakoś mi nie smakował. Czułam się zmęczona, całą noc młodzież i jednostki rozrywkowe hałasowały za oknem, wczoraj był festyn miejscowy. Czyli piwo, kiełbaski, disco polo, ciąganie ciągników, podnoszenie opon, fajerwerki, podchmielone stada młodzieży i wizg opon o czwartej rano. Duży skończył jeść chrupki i podziękowawszy, wstał, wskazałam mu talerz w lekkiej aluzji i zlew.
- Hm?
- Nie masz tu władzy - mruknął, ale talerz umył.
- You may not power... - domruczał Średni, a mnie się przypomniała wcześniejsza dyskusja z Duzym na temat zmywania, gdy uświadomiałam mu, że trzeba mieć empatię i myśleć o matce, zmywającej naczynia...
- Mycie szklanki po sobie to nie empatia - oznajmił wtedy.
- Nie? A co? - zapytałam.
- Altruizm - odpowiedział.
Ręce opadają z tymi chłopakami czasem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że zostawisz ślad :)