Wychodzę o świcie nakarmić króliki, wyciągnąć schowane przed burzą kwiaty, bose stopy chłoną kontrast ciepłych desek tarasu i zimnej rosy. Po deszczu wszystko lśni; jak idealne są kształty lilii, jak błyszczą baldachy hortensji...
Niebo wymyte, jasne, z kuchni pachnie gotującym się dżemem wiśniowym. Od sąsiada kogut, popisowe chrypienie, uśmiech sam się pojawia na to buńczuczne yyy - yy- yyy!
Śniło mi się jakieś nudne przyjęcie, z którego uciekłam, zsuwając się brawurowo po dzikim winie za oknem (czwarte piętro, ale co to dla nas we śnie), potem szłam ulicami obcego miasta i spotkałam kogoś, kto przedstawiał się jako Profesor i opowiadał mi o życiu. Że jest sumą wektorów, więcej nie zapamiętałam.
Ale pamiętam, że był mądry i lubił mnie, ciężko było mi się z nim rozstać i obudzić się, w ten wymyty czyściutko poranek.
Dzieci są w domu. Zalewa mnie ciepła czułość, gdy patrzę na nocne pobojowisko. Poznać to po naczyniach w zlewie, chrupkach w salonie i porzuconych butach i książkach. Podnoszę wszystko, układam, sprzątam. Mieszam dżem. Myślę o piosenkach Ewy Demarczyk i o licytowanej poduszce na allegro, z ciemnowiśniowego aksamitu.
Zapowiada się piękny dzień...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że zostawisz ślad :)