28 lipca 2014

Zapach czereśni przy Monterrey i magnezja pamięci.



Pomidory dojrzewają, od południowej strony, lubię zapach ich liści, domowy, jasny tą czystością znanych, dobrych zapachów. Stół na backyardzie zastawiony, popołudnie niedzielne, cień parasola wydłuża się, muska misę dojrzałych czereśni. Zapach czereśni przy Monterrey, zapamiętam go, obiecuję sobie.
Zapamiętam też rodzinkę sześciu szopów, przychodzącą wieczorem nad strumyk. Sąsiada, joggingującego rano, tego, w którego ogrodzie jest kamera, podglądająca ptaki. Ptaków ma wyjątkowo dużo, bo nieustannie szemrze tam ogrodowa fontanna, są ptasie budki, dużo, jak na tutejsze standardy kwiatów i krzewów, a złocisty milin otula płot za domem. Zapamiętam kanadyjską gęś, która przeleciała nam nad głowami, gdy biesiadowaliśmy na trawie. Zapamiętam Humber River i wędrówki z Watką gliniastymi ścieżkami. Za dwa tygodnie wylatujemy na Florydę - muszę zapamiętać jak najwięcej, bo dni przesmykują się między palcami jak pąsowe czereśnie i niedługo wszystko to będzie tylko moją pamięcią, kłującą w serce jak czuła igła. O tej igle to Stasiuk napisał:

To, co minęło, powraca. Wchodzi jak czuła igła w serce. Wystarczy szczegół. Dźwięk, zapach, obraz, chwila. Dostrzegasz coś kątem oka i minione powraca z niespodziewaną siłą.(...) Szary kolor cegieł i piachu sprawia, że cofam się o czterdzieści lat i na kilka sekund znika teraźniejszość, by zrobić miejsce letniemu porankowi u dziadków na wsi. To jest oślepiające jak delikatna magnezja. Dzieci, szary piasek, szary mur. Tak działa pamięć. Nie sposób odgadnąć jej praw. Trwało chwilę. Taksówka wiozła nas na dworzec. Jakby śmierć się oddaliła, jakby na ten ułamek czasu utraciła swoją władzę. Tak.

No więc siedzę na ogrodowym fotelu, bawiąc się bosymi stopami z kłującą trawą, pozwalając, by drapała mnie tą swoją kochaną trawiastością, jak mały, zielony jeżyk, podjadając czereśnie i śledząc wzrokiem tańcującą na białej sośnie wiewiórkę. Szarą. Samoloty przelatują nad naszymi głowami, niedaleko jest lotnisko. Widzimy ich obłe brzuchy, okienka, senne skrzydła, mruczący grzmot co kilka minut zakłóca rozmowę, ale nikt już nie zwraca na nie uwagi. Poza rzuconym mimochodem:
- O, LOT leci, pomachajmy!
- Air France..
- Teraz kanadyjskie...

Po lewej stronie mam gąszcz różowych groszków, czasem zapach przyleci z wiatrem, zmiesza się z czereśniową słodyczą. Od zachodu napływają chmury, za dziesięć minut deszcz wygoni nas do domu. Ale póki co, są czereśnie, niedzielne zawieszenie w hamaku czasu, powracający refren Stasiuka, koleżeństwo z trawą i ta czuła igła w sercu, gdy wspominam inne czereśnie, te od dziadziusia, z Włostowa, gdy miałam dwanaście lat i niebieską sukienkę po starszej siostrze, a wszystkie rzeczy były jasne i dobre.

Zdjęcie zrobił mi Duży.

3 komentarze:

  1. A potem przyszla namietna, glosna, rozwichrzona burza z deszczem ciagnacym sie do dnia dzisiejszego. Piekna byla ta niedziela. Dla mnie pachniala brzoskwiniami. Mniam! A do ogrodka na noc poprzedniego dnia przyszedl maly skunks z ciagnacym sie za nim lekkim zapaszkiem. Nikt go nie wyganial, zamknelismy tylko okno w sypialni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, grzmiało... i lało. Pięknie piszesz o burzy, tak, była rozwichrzona i namiętna. Co do zapachów... Brzoskwinie jak najbardziej - skunks - temu dżentelmenowi podziękujemy:) Ale królicze damy były chyba zachwycone towarzystwem^^

      Usuń
  2. Tak daleko a czereśnie jak nasze :) Z Twoich postów już tęsknota przebija... pozdrów ode mnie Florydę :)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)