04 listopada 2014

Misja: mama.

Poranek, dzień jakikolwiek.

Punkt pierwszy misji. Robienie kanapek o szóstej rano. Dziesięć kanapek, trzeba pamiętać, że Średni woli pomidor od ogórka, a Duży odwrotnie, że Elf nie je masła, a lubi paprykę, a Mały lubi masełka dużo, ale papryki nie. Średni pije zieloną herbatę, parzoną w siateczkowym parzydełku, Mały kakao, a jeśli kakao i dla Średniego, to z cynamonem. Dużemu wszystko jedno, najpewniej i tak nie zdąży wypić tego, co mu zrobię. Ale przynajmniej dogonię go z kanapkami, jeśli zapomni i zawsze mogę spróbować wcisnąć mu szalik i czapkę. Której i tak nie weźmie, więc będę patrzyć między jaśminem, jak wiatr wichrzy jego brązową czuprynę i wiem na pewno, że zmarznie w te szczupłe, za szczupłe dłonie pianisty, bo rękawiczki zostały pod lustrem, obok tomiku Różewicza.



Punkt drugi misji: pożywne śniadanko. Nie wiem czemu zamiast mojej owsianki wolą chrupki z mlekiem, ale próbuję dorzucić jeszcze omlety, smażone na puszysto, koniecznie z bitą, 30% śmietanką. Może banan, może kakao, kawa inka. Sok pomarańczowy do szkoły, po dwie kanapki na głowę na drugie śniadanko, dzisiaj były z awokado, pomidorkiem i kiszonym ogórkiem. Kiedy zmywam kubki po śniadaniu, słyszę uruchamiany przez Miłego samochód i zgrzyt otwieranej przez Średniaczka bramy. Zanim Miły wróci, zdążę jeszcze nakarmić króliki, kota, pozmywać, postawić wodę na herbatę, włączyć pralkę i posłać łóżko. Zaczyna się moja najmilsza pora, poranek.

Wędruję po domu, podśpiewując kawałki z musicali...

Jak co dnia budzi się miasteczko,
świtu blask z powiek kradnie sen.
Jak co dnia wszyscy ludzie rześko,
wstają tu, by rzec:

-Bonjour!

... i zbierając Zagubione Skarpety. Ho ho, ileż skarpet odnajduje się tu i tam! Kto by pomyślał, poza pokręconym umysłem mamy na misji, że skarpety mogą być nie tylko pod łóżkiem, w nogawkach dżinsów, pod kapą, poszewką, na fotelu, pod pufem, ale i za komputerem a nawet w pudle z zabawkami i kolekcją smoków!
Skarpety idę się pierzyć - to nasz domowy slang, wziął się STĄD. One się pierzą, a ja wietrzę pokoje, zmieniam pościel, żeby było świeżo i przyjemnie, ustawiam książki, podnoszę słuchawki, pendrivy, na ostatnim schodku na górze przysiadam i patrzę przez połaciowe okno na naszego koreańczyka- wystrzelił już ponad dom, a tak niedawno był jeszcze malutki... Czemu drzewa i dzieci rosną tak szybko, a my zostajemy same w posprzątanych pokojach naszego życia? Troszkę wzdycham komicznie nad sobą i swoim lękiem separacyjnym, potem idę wypić bawarkę i pocieszyć się wafelkiem Góralki.


Punkt misji kolejny: smaczny obiad. Pomidorowa z zacierką, warzywka swoje, ze wsi, marchewka  piękna jak malowanie, na drugie szpinak z marchewka w śmietanowym sosie, ziemniaczki, surówka z rzodkwi. Kiedy wpadają ze szkoły z okrzykiem: co jest do jedzenia? wydaje się, że cała kuchnia się cieszy, pobrzękują z zadowoleniem pucate talerze, każda filiżanka kręci zalotnie uszkiem.
A to dopiero połowa dnia. Jeszcze podwieczorek, kolacja, odrabianie lekcji, gdzie muszę zastanawiać się nad wydobyciem kamiennego węgla w Polsce i nad gatunkami ptaków chronionych. I jeszcze porady psychologiczne. I wysłuchanie wiersza Małego: kiciusi, milusi, tak bardzo mięciusi jest tylko nasz kot! Ładny wiersz napisałem, mamo?
I jeszcze muszę popatrzeć jak Mały urządza simsom mieszkanie i trenuje koty w łowiectwie - gra w Zwierzaki. I jeszcze wyciągam Idzie niebo ciemną nocą, żeby poczytać mu wieczorem. Dwie zawartości pralki idą na sznur, dwie inne, pachnące wiatrem, jesienią, chłodem i lasem przynoszę z ogrodu. Ach te sznury prania - zawsze przypomina mi się Lundkvist: poezja to sznur do bielizny rozpięty między latarnią morską i drzewem wiśniowym. 
Lubię suszyć pranie na dworze, lubię przewiane wiatrem od puszczy prześcieradła. Te przewiane wiosennym zefirkiem, lecącym znad łąk pełnych mleczy, i te przewiane letnim, gorącym wietrzykiem, niosącym woń żywicy, suszącego się siana i klekot bociani. I te wiatry jesienne, grzybne, chłodne, oddychające pełną piersią. I lubię nawet, jak mi pościel marznie na dworze, na świeżym, skrzypiącym mroziku.



Lubię misję bycia mamą, ogarnianie domu, poczucie, że świat układa się pod moimi palcami jak czcionki drukarza, i oto składa się tekst domowo- ogrodowego palimpsestu, gdzie spod słów o dzieciach, cieple i miłości wyłania się jasna, spokojna strofa bardziej ulotnego szczęścia, metafizyka głębsza niż wytarte slogany o poświęceniu. Nigdy nie znużone schody, którymi wstępuje się na górę, do pokojów dzieci, są przecież schodami ab aeterno, a czułość, z jaką traktujemy bliskie osoby, zwierzęta, przedmioty czy książki nigdy nie pyta o nagrodę, bo nagrodą jest samo istnienie tychże. Dziękuję, że są, że mam komu zrobić śniadanie, mam komu zanieść ostrożnie miseczkę pełną mleka nowego świtu. Mam dla kogo napisać te słowa, ogarnąć ich tymi słowami i poczuć się częścią większego sensu, niemożliwego do nazwania, tak jak słowo CHLEB nie wyjaśnia smaku, zapachu, chrupkiej złocistości skórki i uśmiechu, z jakim Mały rozpromienia się na widok pajdki z miodem, a ja jestem szczęśliwa:)

I takie to eseisko napisało mi się niechcący.


33 komentarze:

  1. Zawstydzasz mnie, skąd masz w sobie tyle siły ? Pewnie odpowiesz ,że z miłości , ja też ją mam i czuję , a nie potrafię się tak pieknie cieszyć z życia .Pożycz mi swoje różowe okulary ! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pożyczam, bardzo chętnie:) Z siłami różnie, ale chęci są:)

      Usuń
  2. U mnie sama poezja, moje sznury wiszą między dwoma wiśniami ;) Najważniejsze, że mamy dla Kogo wszystko to robić. Niby zwyczajny dzień ... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie to wiszące w ogrodzie czy sadzie pranie zawsze będzie archetypem domu. Masz rację w każdym słowie. Tez pozdrawiamy wiśniową poezję:)

      Usuń
  3. Także uważam, że codzienność uszczesliwia najbardziej, choć czasem też najbardziej nuzy.

    Bardzo mnie ciekawi, jaki jest Twój stosunek do włączania Synów/mężczyzn w obowiazki domowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, włączają się, nawet kuchennie, efektem jest sporo wyszczerbionych, ale szczęśliwych kubków, usmażone własnoręcznie jajecznice, tosty i inne łatwe wyroby kulinarne. Mały pomaga przy plackach ziemniaczanych^^ O wiele bardziej realizują się w pracach męskich domowych. Do nich należy cięcie, rąbanie i składanie drzewa, a mamy go sporo, pomoc Miłemu przy produkcji mebli, montażu, razem sadzimy warzywniak, Duży i Średni uskuteczniają ogrodowe kopanie i wywożenie... Nie jest to jakaś pańszczvzyzna, bardziej współpraca i pomoc, nawet małe łapki Małego mogą sadzić ziemniaki czy tulipany...:)
      Tesiu, wystarczy mi jeden wyjazd do miasta, aby znużenie codziennością minęło, a zastąpiła je tęsknota za swoim kawałkiem świata...

      Usuń
    2. Kalino, tak Cię wypytuję, bo masz dosyć szczególną sytuację (samych mężczyzn/przyszłych mężczyzn w domu). A w naszym kraju jest kilka modeli "traktowania" płci dla nas przeciwnej i każdy ma swoje wady i zalety. Dlatego ciekawi mnie Twoje zdanie (takie bardziej uogólnione). Ja nie mam nic przeciwko temu, aby małżeństwo podjęło decyzję, że kobieta pracuje w domu (i zwykle jest do domowych zadań jakoś przygotowana), ale jeśli małżeństwo podejmuje decyzję np. o dzieleniu domowych obowiązków, to gdy mężczyzna nie jest w nie wcześniej wprowadzony (w rodzinnym domu), to mogą być kłopoty. Z innej strony patrząc chciałoby się dać dzieciom jak najwięcej wiedzy o świecie niekoniecznie domowo-kuchennym i trudno jest zmieścić to wszystko w ciągu dnia. Krótko mówiąc, czy masz jakąś teorię na temat tego, jak wychowywać chłopców pod kątem przyszłych obowiązków w dorosłości?

      Nie dziwię się, że tęsknisz za swoim kawałkiem świata, bo naprawdę jest piękny i Twój/Wasz.

      Usuń
    3. Wypytuj spokojnie, choć pewnie moje poglądy nie są jakoś bardzo odkrywcze. Pracuję w szkole, łącząc to z prowadzeniem domku, raz mam więcej czasu, raz mniej, ale radzę sobie:) Myślę, że ile się da, trzeba robić razem. Dzieci uczą się, naśladując rodziców. Nie lubię pracy bezcelowej - podoba mi się, jak Miły uczy chłopaków tego, co umie, przekazując swój zawód, umiejętności, jak kiedyś mistrz ucznia w warsztacie:) Chciałabym, by wzorowali się na ojcu, umieli budować dom, układać kafelki, zrobić sobie mebel, wyheblowac deskę, by jeździli samochodem, traktorem, bo to u nas niezbędne... a oprócz tego mogą być sobie socjologami, informatykami, poetami i po prostu sobą:) W domu jestem bardziej wyrozumiała dla nich, wystarczy mi, że sprzątają z grubsza, znoszą naczynia do zmywarki, ogarniają swoje pokoje i pomagają w ogrodzie czy kuchni, gdy ich wołam. Ot tak to u nas wygląda, Tesiu:)

      Usuń
    4. To co bardzo do mnie przemawia, to dostateczna obecność rodziców w domu. Tak jak napisałaś, dzieci uczą się przez naśladownictwo i jeśli "wzory" są stale poza domem, to od kogo pociechy mają się uczyć?

      Usuń
  4. Ileż dobrego sensu w każdej czynności...

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam Cię czytać :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięknie to Pani napisała... Ma Pani wielkie serce i piękną duszę. Czytam Pani bloga z wielką przyjemnością i tak mi się ciepło robi w środku, że są na świecie jeszcze tacy mądrzy, dobrzy ludzie jak Pani. Dziękuję. Pozdrawiam serdecznie Panią i cała rodzinę.
    Magda z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękujemy! Mnie wychowali i otaczali dobrzy, mądrzy ludzie, jedyne, co robię, to wydeptuję ich ścieżki, mając za plecami świadomość tej kochającej obecności tych, którzy juz odeszli, albo na szczęście jeszcze są, a którzy próbowali z lepszym i gorszym skutkiem zaszczepiać to i owo w małej, niesfornej dziewczynce, co częściej łaziła po drzewach, zamiast obrywać z innymi porzeczki w ogrodzie Dziadziusia:) Dziękuję za pozdrowienia, są dla mnie bardzo cenne. Odpozdrawiamy ze światowego zagłębia jesieni:)

      Usuń
  7. No właśnie...

    :)
    Patrzę w oczy.
    Mama Muminka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdeczności, Mamo Muminka. Tak a propos Muminkowej Mamusi, może pamiętasz taki cytat?

      "Dziwne, pomyślała Mama Muminka, że ludzie mogą stać się smutni, a nawet źli, gdy życie staje się zbyt łatwe. Ale tak to już jest. I wtedy najlepiej zacząc od nowa, od drugiego końca"

      Uśmiecham się;)

      Usuń
  8. Nic nie napiszę oprócz tego, że serce moje rozgrzałaś swoim ciepłem...

    OdpowiedzUsuń
  9. O tak, najbardziej lubię być mamą:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy te małe łapki tak ufnie wyciągają się do ciebie:) Widziałam Twoje bajkowe kolory, Jagodo, przepieknie! Kiedyś zapukam do ciebie po takie patchworkowe podusie;)

      Usuń
  10. ...i po takim (jak zwykle) zakręconym dniu spojrzysz przelotnie w lustro i zobaczysz... szczęśliwą kobietę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze wymyję te lustro przy okazji, jak już patrzę^^

      Usuń
  11. Ależ ciepły i sympatyczny tekst. Jestem mamą dwóch chłopaków - jeszcze malutkich. Ciekawe jak to u mnie będzie wyglądać za parę lat... Pozdrowienia! Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie fascynująco. Nie oddałabym żadnego dnia, który obserwowałam z życia moich, patrząc, jak dorastają. Tak sobie myślę, Monisiu, że najpiękniejsza rzecz na świecie to kształtowanie się małego człowieka:)

      Usuń
  12. Witaj Kalino kochana , nikt nie umie tak pisać o codzienności jak ty... Wszystko wtedy nabiera innego sensu i wymiaru. Szczęśliwe te twoje chłopaki, że mają taką Mamę i Tatę, który wprowadza ich w tajniki rzemiosła i innych prac... Pozdrawiam bardzo serdecznie Was wszystkich!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzruszacie mnie, bo nic specjalnego nie napisałam, tylko o robieniu jedzonka i zbieraniu skarpet. No i pranie. I między tą zwyczajnością znalazłyście tyle sensów, że sama się zadumałam. A to robią wszystkie mamy... ja tylko pokazuję, że dla mnie to piękne i dobre miejsce, dom. I też cię serdecznie uściskujemy z Kalinowa, a że jest nas siedmioro teraz, to masz potę zny uścisk, Miko!

      Usuń
  13. Lubię czytać twoje posty ale tym razem wzruszyłaś mnie niesamowicie. Chwała Ci za to, że podniosłaś bycie mamą do należnej jej rangi czyli misji, podczas gdy dzisiejszy świat nie promuje mam, ciepłych. domowych, poświęcających się, a raczej niezależne, realizujące siebie, godzące macierzyństwo z biznesem lub korporacyjnymi wyzwaniami.
    Hanna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Petronelo, to wy wzruszacie mnie komentarzami. Co do realizacji siebie... nie chcę takiej, za którą musi płacić rodzina. Nie da się zastąpić mamy, w żaden sposób i dlatego nie żałuję żadnego ze swoich wyborów. Gorzko smakuje zdobycie szczytu, jakiegokolwiek w swoim życiu, na którym potem stoimy samotnie, taka prawda:)

      Usuń
  14. Moja wypróbowana metoda na brak szalika, czapki i rękawiczek to kupno wybranej przez dziecko kurtki z wysoką stójką, nieodpinanym kapturem i wygodnymi, dużymi kieszeniami :)
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, Duży nosi płaszcz, żadnych kurtek... :) My cię też pozdrawiamy, Wietrzyku:)

      Usuń
  15. A ja Kalino mam dwie uwagi do tego pięknego eseju. Po pierwsze - jaka misja? To nie misja. To powołanie i to najpiękniejsze. A po drugie - adoptujesz mnie na śniadanka? :D
    P.S. Ja skarpetki wyciągam z pudła z lego, z regału z książkami i spod materaca ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adoptuję, a kakao lubisz?
      Jest jeszcze jedno chytre miejsce ukrycia skarpet:szuflady w biurku, między podręcznikami a stosem gier komputerowych^^

      Usuń
    2. Bardzo lubię kakałko! A skarpetkowa podpowiedź przyda się na pewno za parę lat, jak wkroczą do naszego życia biurka i podręczniki ;)

      Usuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)