10 lipca 2013

Świat na zaś




Za - świat. Zaświat. Świat na zaś. Skończyłam pana Norella i poczytałam Magdę Umer, ona pisała:

"I chociaż ciągle mam w uszach Twoje:
 „nie ma takiej dali, która nas oddali“,  to - (ponieważ chwilowo nie ma takiej bliży, która nas przybliży) - trochę jednak liczę NA ZAŚ.
Ps:
Może „Na Zaś“ to jest po prostu forpoczta ZAŚwiatów?"

Trudno się czeka, gdy ktoś bliski jest tak daleko. W zasadzie, to tłumaczę sobie, że odległość nie ma znaczenia, ale kroję chleb jak zawsze na więcej kromek, a potem patrzę na nie z wyrzutem.  Zapominam, że herbatę mam robić  teraz w jednym kubku i że sama muszę  zamknąć wieczorem drzwi i bramki. Nie za bardzo mam komu powiedzieć, że róża już rozkwitła, ta przy winogronie, drabinę do zrywania wiśni niosę sama i sama opycham się czerwonymi smakołykami o zapachu bajek. 
Świat domowy funkcjonuje, ale własnie taki odłożony na zaś, trochę zaświatowy. Czuję się jak ksieżniczka w wieży, która obudziła się trochę za wcześnie, wyjść nie ma jak, ksiażę jeszcze nie dojechał. Co tu robić, co tu robić... prząść, malować róże na kamieniach, lepić knedle, oczyścić królikom klatkę, poczuć się potrzebna,  rozsunąć odrobinę ściany pustki, a może ją oswoić, wieszając nowe obrazki... dzisiaj powiesiłam trzy w salonie. 
Ubieram się ładnie, opalam nogi, jednego dnia jestem leniwą i rozmarzoną księżniczką, co wącha lawendę i ogląda albumy Goyi, a drugiego pracowitą Kaliną, co w kraciastej koszuli jak amerykańska pionierka karczuje podagrycznik za szklarnią i maluje dzieciom pokoje.
Jak ty sobie radzisz, pytają wszyscy. O, radzę sobie. Liliowce już kwitną i przekwitają zarazem, kwiaty jednego dnia, maliny dojrzewają i wiśnie, mogę kopać młode kartofelki, albo nic nie robić siedząc na schodkach i słuchając wilg. Radzę sobie. Ale chwilowo wszystko jest na zaś, a domek czeka na powrót tych, co wyjechali, a z domkiem Kalina.
Było nas siedem osób i jeszcze kot, westchnął raz Mały, a teraz tylko my, mamusiu.
Dzisiaj zacznę czytać Anastazję.
I zrobię te knedle - część dla nas, a resztę zamrożę. Na zaś.

Andrzej Poniedzielski, na koniec, pociesza mnie zawsze jego spokojny stoicyzm.

"Dusza, mimo, że taka niby duchowa, też ma swoją Fizykę. A we Fizyce, każdej - dążenie do równowagi to jest aksjomat. I jedyne tej Fizyki zajęcie. Dusza pozbawiona obszarów gorszego samopoczucia byłaby kulawa. Przykłady „dusz kulawych“ są. Dokoła. Poznać je po uśmiechu od-ucha-do-usznym i oczach tęskniących za cieniem wiedzy na jakikolwiek temat.(...) Tak więc duszy potrzebny jest obszar gorszych samopoczuć.
Jest, czy raczej bywa, immanentną częścią nas samych. Jest potrzebna, a nawet konieczna – jako punkt odniesienia.


 

2 komentarze:

  1. Piękny wpis, troszkę smutny, troszkę nie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że ta "mniej smutna" część jest wyczuwalna- w czekaniu jest dużo nadziei:) Pozdrawiam, Gaju.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)