27 lipca 2013

Kiedy nie ma w domu dzieci...

Pojechali. Duży i Średni, na kolejny obóz wakacyjny. Zdziwiona ciszą zwiedzam własny dom, jak opuszczony zamek. Oba komputery milczą, z wyrzutem patrząc na mnie czarnymi ekranami. Nikt nie śpiewa " Ofiarę złóóóóżcie z głuuuupiej kooooozyyyy...." ( Średni), nikt nie słucha Toma Waitsa (Duży), znajduję porzuconą skarpetkę na biurku, kubki i talerze, nieodniesione przez Dużego, kilka tomów Pratchetta nieodniesionego przez Średniego, ścielę łóżka, wycieram biurka, otwieram okna, stoję przy szybie. Jakie ty masz stare ręce, mamo, powiedział ostatnio  Duży, biorąc w palce cienką skórę na grzbiecie mojej dłoni. Popatrz na moje ręce, zupełnie inna skóra. Popatrzyłam. Na swoje ręce, którymi malowałam, pieliłam, drylowałam wiśnie, obierałam ziemniaki, malowałam bramki, szorowałam łazienki, prasowałam chłopięce ubrania i wycierałam chłopięce i swoje łzy. I na jego ręce, młode, opalone, osiemnastoletnie. Taka kolej rzeczy. Bociany już machają skrzydłami w gniazdach, te młode, ćwicząc przed sierpniowymi odlotami, a dzieci dorastają i wyjeżdżają z domu. Chyba przechodzę syndrom opuszczenia, bo siadłam na schodach, ze skarpetką w jednej ręce, a kubkiem po kakao w drugiej i zamyślam się, uśmiechając.
Napełniają dom śmiechem, wrzawą, marudzeniem, bałaganem, marzeniami, pasjami, porannym jęczeniem, łapaniem świerszczy, wieczornymi dyskusjami. Sobą, tak bujną, żywą, wibrującą "sobością".
Teraz jestem sama z Małym, który na szczęście nie zna moich dylematów, bo radośnie bobruje w ogrodzie z kolegami, grając w chowanego. W hortensjach solidną polankę wydeptali, bo tam najlepszy schowek. Muszę organizować się na nowo, patrzeć w lustro i pytać samą siebie, jak bardzo jestem niekompletna bez tych śmiechów i marudzeń ( mama, stawiaj spację przed emotką, bez spacji piszą tylko nooby, kocham cię, wiesz?).
Na szczęście w sierpniu zaczną się wielkie powroty, mężowe i synowskie. To tylko tydzień, dwa, trzy. Jakieś 21 dni. Może mniej, może więcej.  Pratchett patrzy z wyrzutem na skarpetkę, kubek na słuchawki, pobita lampka nocna Dużego zezuje na opuszczony fotel. Będa kwiaty, ogrody, wieczory, długie noce, poranki z jednym kubkiem przy stole, a potem już wielkie witanie i tulenie. No. Weź się w garść, Kalino.
Idę nakarmić króliki.
Angua okazał się Marchewą, a Marchewa Anguą.
Mały już planuje, komu odda młode.



1 komentarz:

  1. ja już ponad 3 lata zmagam się z syndromem opuszczonego gniazda...i nie wiem kiedy mi przejdzie...mam nadzieję,że nigdy

    tęsknię każdego dnia bardziej :(

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)