18 lutego 2015

O zyskiwaniu czegoś i traceniu, czyli Dzień Kota

Wczoraj Miły przyszedł z pracy i powiedział, że prawdopodobnie straciliśmy kotkę. Rozjechane ciałko leży na asfalcie przed domem.
W ciemności, potykając się na lodzie, z kołaczącym sercem poszłam za nim,  by zabrać to, co zostało z naszej pasiastej kociej księżnej. Naprawdę, nie było właściwie co zbierać, to musiał być tir albo ciężarówka. Smutne było też to, że kierowcy, widząc kocie ciałko nie zatrzymywali się - dwa samochody przejechały jeszcze nad biednym truchełkiem, przez kotkę, choć mogli ją ominąć, droga była pusta - dopiero wtedy mogliśmy zabrać to, co zostało.
Cały czas myślałam w panice: a może to nie ona? Jak to możliwe... dopiero co Mały wypuścił ją z domu na wieczorny spacer... zawsze była ostrożna...
Kiedy wróciliśmy, Mały szlochał spazmatycznie  na dywanie, zwinięty w kulkę. Kucnęłam przy nim, co mogłam powiedzieć?
Miły wyszedł jeszcze z latarką, twierdząc, że chce obejrzeć brzuszek kociego truchełka, bo coś mu nie pasowało. Przytulaliśmy się z Małym, coś mu mówiłam o kocim niebie, ale słów brakło. Nadal mi brak, gdy to piszę.
I ta chwila, gdy Miły wrócił za chwilę, niosąc w rękach kogoś puszystego, czyj pasiasty ogon zwisał z bezpiecznej kołyski jego ramion. Oniemiałam. Kocia z miauknięciem zsunęła się, żeby polecieć do miski, a Miły wyjaśnił, że coś mu z kolorem brzucha tamtego nie pasowało, więc zaczął chodzić wokoło domu i wołać ją, racjonalnie i po męsku, no i przybiegła, kocury ją wypłoszyły, gdzieś musiała się przyczaić. Ten, co zginął na szosie, to podobny do niej jak bliźniak, dochodzący absztyfikant, jeden z trzech.
A jednak jeszcze długo nie mogliśmy uspokoić Małego. Chlipał nawet przed snem, zupełnie wyczerpany.
- Jest, wróciła, znalazła się - pocieszałam go bezradnie.
- Ale tamten biedny kotek nie żyje... - szlochał, wtulając się w poduszkę i próbując ogarnąć dziecinnym sercem ten niezmierzony ból utraty.  Zasnął spłakany. I jakkolwiek to zabrzmi, cieszę się, że potrafi czuć głęboką litość i współczucie dla żywego, małego stworzenia, nie dzieląc go miłością na nasze i cudze.

W ten sposób Mały Książę oswoił lisa. A gdy godzina rozstania była bliska, lis powiedział:
- Ach, będę płakać! [...]
- A więc nic nie zyskałeś na oswojeniu?
- Zyskałem coś ze względu na kolor zboża - powiedział lis.



8 komentarzy:

  1. Mój syn był w podobnym wieku, gdy odszedł jego chomik. Sam znalazł małe pudełeczko, wspólnie z tatą wykopał dołek, a na wierzchu przysypał kamyczkami. Później co jakiś czas chodził sprawdzać czy zwierzęta nie wykopały. Jak dobrze, że Wasz kotek się odnalazł :)

    OdpowiedzUsuń
  2. no i właśnie. ste- ry- li- zacja.
    Kotki, jeżeli nie jest (bo kiedyś kocur pogoni ją i wypadnie na szosę...) i tych kocurów biedaków.
    To prawda, że sterylizowane koty żyją statystycznie dwa razy dłużej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak zgadzam sie z Megi. Trzeba kotke wysterilizowac coby nie necila. Moje krolice necily tez i biedny dziki krolik zwabiony zostal rozjechany wpol przed naszym domem. To bylo w zeszlym roku. Pochowalam go w naszym ogrodzie. Chowalam i plakalam. Tutaj co niektorzy robia to dla sportu, bo naprawde w wiekszosci mozesz ominac te kroliki i szopy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już jest wysterylizowana. Nie wiedziałam, że domowe króliki mogą przynęcić dzikiego królika. Nasze królice teraz zrobiły sobie gniazdo z własnego puchu, widać natura się odzywa.

      Usuń
    2. to jeszcze trzeba przekonywać i namówić personel kocurków:-) jest taka akcja- Powszechna Sterylizacja, można to zrobić za darmo.
      Też mieliśmy wysterylizowaną kotkę, która rozsiewała feromony.

      Usuń
  4. Krolic nawoz z ich pomaranczowym zabarwieniem (a nie zwyklym zoltym) jest wabiacy przed domem na kfiatkach.

    OdpowiedzUsuń
  5. Aż mi srece stanęło, gdy czytałam. Potem chwilowa ulga, że to jednak nie Wasza kotka i znów wielki żal, że tak skończył życie jeden z wielu tak kończących kotów. Mam nadzieję, że Mały już lepiej się czuje i jego zapłakane serdeuszko dziś bije już spokojnie.
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
  6. Biedny Mały... My latem znaleźliśmy na ugorze koło domu truchełko kociambra, który odwiedzał nas na tarasie (pisałam o nim rok temu). Ewidentnie otruty :( Młodemu oczywiście nic nie powiedzieliśmy. To był jego kumpel zza szyby (kociak nie dawał się dotknąć ani zbliżyć). Pokazywał mu swoje zabawki, opowiadał mu różne historie. A ta bestyjka oglądała i "słuchała" :) Żal. Mimo, że nie był nasz.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)