Wracanie do domu jest bardzo przyjemne.
Kiedy przez okno samochodu przyglądam się czerwonym, poniemieckim stodołom, cudzym ogrodom, nieznanym miastom, miejscom czasem tak pięknym, że chwyta za gardło - niespodziewana góra, zamek, gałęzie buków, gęsi na lodzie, most do Terabithi - to wtedy absolutnie pewnie czuję, że mimo wszystko, jednak, koniecznie muszę być w domu. Jak najszybciej. Że tęsknię za dziećmi, domkiem, drewnianymi chatynkami, sosnami, brzozami, swoją zieloną furtką, śpiącymi różami i wszystkim swoim tak bardzo, że dusza skręca mi się w sucharek. I jeszcze trochę i skręcę się jak stułbia. I wywrócę na drugą stronę.
Tam, po drugiej stronie świata, wcale nie ma domków z okiennicami, uwierzycie? I drewnianych płotów. I kopułek cerkwi na błękicie. Są cudowni ludzie, przyjacielskie kuchnie, domowy chleb - dostałam nowy zakwas- są strzyżone bukszpany i restauracja w starej kaszarni, jest pachnąca kawa i są latarnie we mgle na nadmorskich rynkach, zamek w Człuchowie i wędzony pstrąg, wszystko jest. Ale jak zobaczyłam mgły, wstające nad naszą rzeką i między małymi, tajemniczymi zagajnikami, drogowskaz, obiecujący, że za godzinę będę w domu, to zaczęłam odliczać nawet słupki przydrożne. Słońce zachodziło i zapalały się latarnie w kolejnym mieście, przemknęliśmy jak duchy przez centrum, zostawiliśmy za sobą park i pałac i już rogatki, już ugory, łąki, ciemność lasu, ogarniającego nas ramionami z westchnieniem ulgi.
Do domu, szybciej, szybciej.
Sosny, zakręt, kwitnąca leszczyna, biedna, zapomniała, że to styczeń - sosny, brzozy, przydrożny krzyż, pola, wioseczki, pola, las, znowu las, aksamitny, z topniejącym po rowach śniegiem - i oto bursztyny świateł, rozciągnięte na szyi wieczoru, światła Kalinowa. Tysiąc kilometrów prawie w dwa dni. I wjeżdżam tu, mijam drewniany kościół, ciemny poszum jesionów, stary ryneczek, uliczki, cerkiew, zakręt - dom.
Dom, słodki dom. Głosy, tłoczące się w drzwiach. Śmiech. Żonkile w moich rękach. Jesteśmy. Co za radość.
- Mamo, a kot wskoczył mi na głowę jak spałem!
Jak dobrze wracać do domu.
Kalina wracająca któregoś lata do domu
Mam tak samo. Gdzie bym nie pojechała, to wspaniale się czuję wracając :)
OdpowiedzUsuńWitaj, Wietrzyku. Powracanie jest niesamowite. Oglądanie świata też, ale powracanie jest jak napicie się wody, gdy jest się bardzo spragnionym.
UsuńZnasz książkę "Wracać wciąż do domu" Ursuli Le Quin?
OdpowiedzUsuńNie znam, choć dużo Ursuli czytałam. Piękna?
UsuńPodobno radość ( lub jej brak ) z którą wracamy jest miarą naszej miłości i przywiązania do domu .Cudnie jest wracać z radością ! Twój powrót przypomniał mi wszystkie powroty Ani na Zielone Wzgórze.Ja też tak mam .Pozdrawiam serdecznie E.K
OdpowiedzUsuńŁadnie to napisałaś... cudnie was znów widzieć:)
UsuńTeż doszłam do takiego przekonania,że najpiękniejsze z podróży są powroty. Przyznam jednak ,że jest miejsce na świecie , gdzie wracam równie podekscytowana jak do domu a gdy wyjeżdżam to odczuwam rozdwojenie uczuć. Nieraz mi chodziło po głowie ,żeby coś z tym zrobić, żeby tam przenieść swój dom .
OdpowiedzUsuńJa też tak miałam z domem Dziadziusiów, ale już odeszło, odkąd ich nie ma, a ostatnio sadu. Maszko, powroty jakoś nas scalają po tym podróżnym rozchwierutaniu metafizycznym:)
UsuńOch, ja jestem celebantką wracania, a jak wjeżdżam na "moją drogę" to zwalniam, żeby to wracanie jak najdłużej trwało;)
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę : moja droga. nasza droga:) I wtedy Ronja mi sie przypomina i Birk, który jej tłumaczył, że las nie jest do końca jej, bo należy tez np do jeży i lisów:) Więc moja droga należy do wielu, ale jednak jakoś nadal jest moja:)
UsuńRonja była moją idolką, do dziś została mi miłość do skórzanych worków;)))
Usuń