09 lutego 2015

O wełnianych chustach i źródełku samotności.

Śnieg zaczął padać wczoraj i to z taką determinacją, jakby przypomniał sobie, że nie wyrobił normy i gdzieś tam w niebie jakiś kierownik obetnie mu premię. Zasypało nas bardzo pięknie, puszyście, zrobiło się jaśniej i zimniej. Chłopcy poszli do szkoły, o dziwo, bez większego narzekania.  W domu zostałam ja, kot i Duży, który egzamin ma dopiero o 14. Jest cicho jak w baśniowym lesie. Wspieram sobie stopy o kaloryfer i przyglądam się białej inwazji, tylko wiklinowe płotki pokazują, gdzie był ziołowy ogródek, żonkile i bodziszki. Tak dziwnie, że za dwa miesiące będę chodzić po trawie. Dzisiaj, w tej nieustannej bieli, pędzącej znad puszczy i torfowisk wydaje się, że wiosna jest za siódmą górą i rzeką i że ani myśli wybierać się w nasze strony.

Układam dzisiaj w szafach świeżo przeprane wełniane chusty po babciach i prababciach i niemal je widzę, brnące przez ten śnieg po wodę do studni. Jeszcze moja mama prała pościel nad rzeką, a po wodę chodziło się na druga stronę ulicy, gdzie apteka. Wełna pachnie płynem do płukania, jest mięciutka, przyjemna w dotyku. Ostatnio nachodzi mnie na szukanie skarbów, wspólnie z Miłym przeszukaliśmy strychy, odkrywając jego żołnierzyki z dzieciństwa, lampkę po dziadku w kształcie palmy, dwie stare tace, żeliwny rondel, mnóstwo książek i zeszytów, np "U nas - środowisko społeczno - przyrodnicze dla klasy 1" oraz starego Czuka i Heka. Największy entuzjazm we mnie wzbudziły makatki, haftowane przez babcie - rozczulające sentencje w stylu: Gdzie miłość i zgoda panuje, tam szczęście swe gniazdo buduje. Miły twierdził, że powinna być jeszcze makatka, którą pamięta z dzieciństwa z urokliwa obietnicą: Siądźcie goście na murawie, tysiąc potraw wam wystawię, ale murawy nie znaleźliśmy jeszcze. Mamy za to obrazek z gołąbkami i różami ze srebrnych papierków, który zawisł honorowo w kuchni. Dziadek robił ramkę, a mama z babcią tworzyły srebrno - różową kreację na błękicie, w celach handlowych, tak jak i palmowe lampki. Nie wiem, jak one miały na to czas, przy gospodarce, dzieciach, wodzie w studni, bez pralki, lodówek i gotowych rzeczy w sklepach, przy darciu pierza, kołowrotkach i wełnie, przy haftowaniu i szyciu... Dawały radę. Nikt im nie podał kawy w ładnej filiżance i nie kupił kwiatów na urodziny. Kwiaty miały w ogrodach, bo je sobie same sadziły. Nie było książek o tym, jak zmienić swoje małżeństwo na lepsze i jak jeść według diety pięciu przemian. Wielu mężów byłoby serdecznie zdziwionych, jakby się dowiedziało, że kobietom można i należy dać szczęście.



Zdjęcie znalezione gdzieś w sieci



Patrzę więc sobie na gołąbki, makatki, wełniane chusty i czuję za plecami potężny pień tego rodzinnego, wspaniałego drzewa, dziedzictwo pracowitych rąk, serdecznych myśli, marzeń o lepszych dniach jeśli nie da siebie, to choć dla dzieci i wnuków. Duży, Średni i Mały może jeszcze tego nie rozumieją, jak wiele wart jest stary warsztat stolarski dziadka, jego heble i dłuta tuż obok nowoczesnych maszyn Miłego, stare, wełniane chusty i makatki obok nowych zasłon i kanap, kawa w ładnej filiżance, która ma więcej lat niż trzej nasi chłopcy razem wzięci. Też nie rozumiałam, gdy byłam w ich wieku. Szkoda, że człowiek robi się mądry trochę za późno. Jak byłam mniejsza, beztrosko myślałam, że oni będą żyć wiecznie i nic się nie zmieni w mojej małej arkadii.
A teraz tak bardzo, bardzo tęsknię za tym, by mieć choć jedną filiżankę na pamiątkę z domu swoich dziadziusiów i czuć odrobinę mniej tę płynącą jak ciche źródełko samotność -  bez nich.

20 komentarzy:

  1. Oj, tak... Dzisiaj mamy luksusy, w porównaniu z naszymi babkami, ale jakoś tak mi nieswojo w tym nowoczesnym świecie. Nie to, żeby nie było wygodnie - jest i to bardzo. W domach pralki, lodówki, odkurzacze. Pranie kończy się na wrzuceniu brudów do pralki, nalaniu czy nasypaniu tego i owego, naciśnięciu guziczka. I już A i tak za ciężko - bo pranie trzeba zrobić po powrocie z pracy. A nasze babki pracowały po 12 godzin na dobę i więcej. Ciężko, fizycznie - gotowały, prały, sprzątały, szyły, dziergały, pieliły ogródki, karmiły trzodę... I chodziły w sukienkach, uczesane w koczki, na swój sposób zadbane. Do głowy im nie przyszło, by pokazać się w rozciągniętym dresie, nawet gdy pracowały w ogrodzie. A ich domy pachniały, jak żadne inne dzisiaj już nie pachną - miłością i ciężką pracą. Chlebem. Krochmalem. Kiełbasą. Mlekiem. Łąką, którą nasiąkła przyniesiona z podwórza pościel z pierza. Tak było w domu mojej babci. Dom mojej mamy już tak nie pachnie. Nowoczesny, sterylny, wielki, nigdy nie nasiąkł tym specyficznym klimatem i już nigdy nie nasiąknie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie to zawsze zawstydza, zwłaszcza, gdy narzekam. Mamy takie czasy, że ludziom brak cierpliwości, a brak czasu często jest wymówką. Masz rację z tymi zapachami, zakrzątaniem i ciężką pracą. Tęsknię za tymi zapachami.

      Usuń
  2. Kiedy odeszła moja mama, spakowałyśmy jej rzeczy i oddałyśmy potrzebującym kobietom do schroniska; zostawiłam sobie, oprócz innych drobiazgów, właśnie chustki; wiejskie, kwieciste, albo z gałązkami dębu; te ciemne to były na post, a kolorowe na inne okazje, bo moja mama nie uznawała innego nakrycia głowy, jak właśnie chustka; a tak okutana w pled wychodziłam we wczesnym dzieciństwie na śnieg, i do tego walonki, takie brzydkie, z bezkształtnymi kaloszami, jak stopa Pinokia wystrugana w drzewie; było biednie, ale wspomnienia bardzo grzeją; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspomnienia grzeją;) Moje babcie też zawsze chodziły w chustkach. U nas te chustki kresowe to absolutny rytuał był, inne na niedzielę, inne na co dzień, osobne na pory roku.

      Usuń
  3. Uwielbiam te Twoje sentymentalne wpisy , pochwała życia , apoteoza KOBIET !
    Wspaniałe były te nasze BABCIE , zdolne pracowite ,kreatywne .Ja też pamiętam te makatki , haftowane obrusy , skarpety robione na drutach.
    Kiedy ostatnio wkładałam do szafy saszetki zapachowe , przypomniałam sobie jak babcia wkładała w tym samym celu jabłka :)
    Chusty też pamiętam , codzienne , do miasta , do kościoła .
    W niedzielę obowiązkowo rosół z makaronem - takim somodzielnie robionym " żółtym "jak mówiliśmy , spacer na cmentarz i do lasu .Potem czytanie książek ....i ciasto drożdżowe z kruszonką i kakao .
    Mam to szczęście ,że mam trochę rzeczy z domu babci , np.obrus uszyty i wyhaftowany przez Nią , to mój skarb.Kładę go na stole raz w roku - 1 listopada , podaję wtedy na obiad dokładnie to co Babcia tego dnia - bigos i kotlety mielone .Takamoja mała tradycja .Zgadzam się z autorką poprzedniego wpisu - dom mojej mamy też jest inny niż Babci , mniej przytulny , mniej swojski . Gdzieś przeczytałam , żę wnuczki powtarzają los babek , coś w tym jest .
    Pozdrawiam E.K

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam olbrzymi szacunek do kobiet, są niezwykłe. Miły też tak uważa:) Kobiece zakrzatanie, zdolność czynienia domu wszędzie, gdzie jest i z tego, co jest, ogarnięcia świata, zakorzenienia się w nim, bycia tak blisko, jak to możliwe doskonale uzupełnia się z męską opiekuńczością, pracą i wizjami. Wtedy wszystko idzie dobrze, gdy to razem współdziała. Obrusy po babciach są i moją niesamowitą pamiątką, dzisiaj powiesiłam w sypialni babcine zasłonki z białego płótna z haftem richelieu i nie mogłam się napatrzeć. Co za precyzja... ja, nie umiejąca haftować, mogę tylko podziwiać.
      U nas w domu babcia wkładała do szafy mydła, żeby pachniało:)

      Usuń
  4. Jaki piekny wpis. Moja babcia takze nosila chustki na rozne okazje i na codzien. Umiala szyc, robic na szydelku i miala wlasne krosna do robienia dywanikow, narzut i z pewnoscia innyc rzeczy. Umiala strzyc owce i przygotowac welne z kolowrotkiem wlacznie do robienia z niej pieknych swetrow. Zbierala ziola i po ususzeniu wkladala do plociennych woreczkow uszytych przez siebie. Umiala gotowac wszystko, ale bardziej niz gotowanie uwielbiala pracowac w ziemi, w ogrodzie, na polu, na lakach. Kuchnia nie byla jej powolaniem. Sama tylko jadla gotowane, nigdy smazone czy pieczone i nigdy ciasta, chyba ze drozdzowe. Na przyjecia miala zasade. Przed wyjsciem trzeba bylo troche zjesc zeby nie zrobic przykrosci gospodarzom gdyby ich potrawy nie byly "jadalnie", zas na przyjeciu wypijala za jednym razem i tu uwaga - pol szklanki wodki czystej nie kolorowanej i nie ziolowej, zaraz na poczatku i juz nic wiecej. Miedzy innymi bylismy zapraszani do jej syna, ktory chcial zbudowac sobie inna przyszlosc z rodzicami swojej zony z miasta i z innymi ludzmi w miescie na ziemiach odzyskanych. Jego goscie, z ktorych wiekszosc udawala, ze jest czyms wiecej niz byla smiala sie po katach z mojej babci, z jej chustki, z jej polszklankowego obrzadku. Bylo to dla mnie przykre i nie chcialam na te przyjecia chodzic. Ktoregos dnia babcia tez miala dosc, ale zrobila porzadek w czasie przyjecia. Sama pochodzila z rodziny zamoznego ziemianina. Byla inna. Wypuszczala sie miedzy lekcjami z guwernantka na boso po okolicy i myla wlosy w strumieniu. Zakochala sie tez w chlopskim synu, nie dostala nic od swoich rodzicow, ktorzy byli przeciwko temu mezaliansowi, oprocz swojego konia, ktory byl skoczkiem a nie koniem do ciezkiej pracy. Wyszla z domu rodzinnego tak jak stala i nigdy nie utrzymywala kontaktow ze swoja rodzina za wyjatkiem jednej siostry. Babcia urodzila siedmioro dzieci, dwojka zginela w Powstaniu Warszawskim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niesamowita historia, Watko - takie osoby, jak twoja babcia odciskają głęboko ślad po sobie, w umysłach, w sercach, w życiu innych. I to kolejny dowód dla mnie, jak wielka siła drzemie w kobietach. I ile możemy się nauczyć, patrząc na innych.

      Usuń
  5. Niestety , moje babcie mieszkały daleko.Po jednej została mi na pamiątkę robiona na szydełku serwetka ,którą wyjmuję tylko na Wielkanoc do przykrycia święconki w koszyczku .Babcia robiła na drutach, szydełkowała oraz szyła.Miała duży ogród /mieszkała na przedmieściu /W chustkach nie chodziła/ Do dziś pamiętach zapach jej drewnianego domku,zapach kwiatów, smak owoców a przede wszystkim smak i zapach gotowanego przez nią rosołu i zalewajki.Po drugiej babci nie mam nic.Tak ,gdy jesteśmy młodzi to nie zwracamy uwagi na te rzeczy więc sama staram się chomikować jakieś drobne,ciekawe pamiątki po sobie aby moje wnuki gdy dorosną cos tam miały.Wczoraj wnuczka zapytała się dlaczego zapisuję tyle przepisów,nawet policzyła że to już szósty gruby zeszyt.Powiedziałam że dla niej ,że jak kiedyś będzie chciała coś ugotować z tych przepisów to sobie o mnie pomyśli.Jestem pod wrażeniem przeczytanej powieści Lisy Wingate "Pudełko na modlitwy w której to właśnie pamiątki po starszej zmarłej pani stanowią głowny wątek. Pozdrawia babcia Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te zeszyty z przepisami to skarb:) Sama dobrałabym sie z przyjemnością. Basiu - a co to jest zalewajka?

      Usuń
    2. Zalewajka to taka śląska zupa kartoflana zalana ukiszonym żurkiem,biedniejsza okraszona podsmażoną cebulką a w wersji bogadszej dodawano kiełbaskę czy podsmażony boczek.Moja babcia mieszkała blisko Czętochowy,natomiast druga koło Konina.Od niej znam czerninę/w naszym domu nazywaną zupą królewską/ oraz polewkę,taką zupę na kwaśnym mleku. Moich rodziców jeszcze jako młodych ludzi przygnała wojna na ziemie odzyskane,tu się poznali i pobrali. Tu rosłam wśród ludzi z różnych stron więc znam i bliny i kartacze ,pierogi ruskie i kulesze. Znam smak gołąbków zawiniętych w liście kiszonej kapusty,placków na sodzie i kwaśnym mleku pieczonych na blacie kuchni węglowej na które mówiono "paszporty".

      Usuń
    3. Bardzo ciekawe te regionalne kuchnie. Też jadłam takie "paszporty" :)) Dziękuję za wyjaśnienie, narobiłas mi apetytu na żurek^^

      Usuń
  6. Kocham sieć i jej niektóre treści ale Twoje z chęcią poczytałabym wprost z papieru, najlepiej pachnącego starością :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba muszę wydrukować i zakopać na strychu:)

      Usuń
  7. Bardzo lubię czytać co piszesz, bo Twoje słowa zawsze coś we mnie poruszają, wzruszają. Żałuję, że ja tak nie potrafię. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ja jak przyglądam się wyczarowywanym przez ciebie cudom, tez myślę tak samo - żałuję, że nie potrafię:) Ale przyjmuję z westchnieniem równowagę w przyrodzie. Pozdrawiam serdecznie Janeczkowo;)

      Usuń
  8. Nie mam chust po babci, ani specjalnie wielu pamiątek, jedynie piękną broszkę z ametystem, jako dziecko uwielbiałam przez niego patrzeć pod słońce, promienie tworzyły tęczę na szlifach kamienia... Ma mosiężną oprawkę w kształcie wianuszka z kwiatków, niestety odpadł od oprawki. Ale i tak jest piękny...
    Uwielbiam takie makatki z sentencjami, to piękne i rozczulające:))
    Masz rację, że człowiek późno docenia takie pamiątki i ciągłość tradycji rodzinnej, to jakoś z wiekiem przychodzi. A, i jeszcze mam po babci dwa krzesła z rzeźbionym oparciem, stale są w użytku:))
    Dzięki Kalino za twoje wpisy o wspaniałych kobietach, to bardzo inspirujące. Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się robię z wiekiem coraz bardziej sentymentalna, pojęcia nie mam, co będzie dalej;)

      Usuń
  9. O, to ja jestem zamożna w pamiątki po przodkach, nawet bardzo. Piszę przodkach , ponieważ moi rodzice urodzili się w jednej miejscowości i dopiero jako małżeństwo przemierzyli pół Polski. Zwyczajny los żołnierza zawodowego tamtych czasów. Ja, jakiś czas temu wróciłam do korzeni.
    Moje babcie, mieszkające od siebie o trzy ulice były bardzo różne. Jedną kochałam, drugiej się bałam.
    Mam po nich ( i po ich siostrach ) wiele pamiątek, pięknych haftów, obrusów, serwetek i wiele innych przedmiotów. Też traktuję je sentymentalnie, ale ważniejsze dla mnie jest to, że jedna babcia przytulała, w kieszenie fartucha miała dla dzieci cukierki a druga była oschła i nieprzyjazna.
    Szanuję swoje pamiątki ale się nie rozczulam nad losem swoich babć. Żyły w innej rzeczywistości, tak jak wszyscy mamy teraz pralki, tak One miały studnie i prały na blachach falistych , gotowały pościel, krochmaliły. Wszystkie a przynajmniej te z małych miejscowości i wiosek. O innych codziennych czynnościach nie piszę , każda z czytających je zna , przynajmniej z opowieści. Ale i One miały swoje radości, poczucie dumy z pięknie utrzymanego domu, udekorowanego od święta, zadbanego na co dzień. I niedzielę, obowiązkowo wolny dzień . Żyły podobnie jak sąsiadka z lewej czy prawej, miały podobne problemy i kłopoty. A my :? Można oszaleć od nadmiaru informacji, złych wiadomości, powszechnej agresji i kursu franka :) Nie wiadomo, jak żyć, co jeść, jak odpoczywać. Same musimy jakoś w to dane nam życie się wpasować. A nadmiar możliwości, jaki daje dzisiejszy świat, moim zdaniem, nie pomaga. I same musimy zadbać o wspomnienia naszych wnuków.
    Pozdrawiam, Kalino, czytam z ogromną przyjemnością Twoje wpisy, czasem tylko zostawiam ślad. Anuśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anuśko, masz rację, że żyjemy każde pokolenie w naszej własnej rzeczywistości i trudno porównywać, co nie znaczy wcale, że jest nam łatwiej - może w jednej dziedzinie tak, za to w innych bardzo, bardzo trudno. Dokopuję się do swoich tożsamości, wspomnień, bo chcę żyć świadomie, czuć mocno te związki z rodziną, ziemią, miejscem i czasem w którym jestem. I tak jak piszesz, zadbac o wspomnienia dla wnuków kiedyś... a póki co, dla dzieci.
      Nie obrażam się na deszcz, że pada, ale szukam swego duchowego parasola:)
      Pozdrawiam również, cieplutko.

      Usuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)